poniedziałek, 31 maja 2010

Kabele


W ubiegłą środę mieliśmy wizytę u naszej Pani dr urolog, ale przede wszystkim zaplanowane badanie urodynamiczne.
I tak... po tabletkach, które Bysiek bierze systematycznie od jakiegoś już czasu, pojemność pęcherza powiększyła się, co jest bardzo dobrą wiadomością, bo o to chodziło (miał niewielki pęcherz wysokocisnieniowy). Teraz objętość jest zdecydowanie większa, ale ciśnienie nadal bardzo szybko się zwiększa niestety.
Gdyby ciśnienie po napełnieniu pęcherza nie było wysokie, moglibyśmy zmniejszyć ilość dziennego cewnikowania. Jednak jest inaczej.
Tak więc lekarstwa zostają nam te same i w takich samych dawkach jak dotąd, ale nowością będą zabiegi elektrostymulacji.
Wcześniej pisałam troszkę o elektrostymulacji i o tym, że takie urządzenie mogliśmy zakupić. Czekaliśmy tylko na urodynamikę i ustawienie na aparacie odpowiednich parametrów przez urologa.
I przyznam się, że odrobię bałam się pierwszego zabiegu i tego jak Bysiek będzie to odczuwał, ale jest całkiem dobrze. Najpierw co prawda trochę się buntował i nie chciał nawet dać sobie przykleić elektrody, ale został pokonany i teraz już się nie buntuje....

Sam zabieg trwa u nas 20 minut i jest wykonywany 2 razy dziennie.
Elektrody Bysiek nosił 48 godzin, potem zdjęłam i założyłam następnego dnia. Chodziło o to, żeby jak najmniej zużył się klej na nich. I tak miało to wyglądać przez najbliższy miesiąc. Jednak na Bysiolu, który jest dziecięciem stosunkowo jeszcze niewielkim, te elektrody wyginały się i odklejały, więc nie bacząc na klej i zużycie, zakładam mu je teraz za każdym razem od nowa przed zabiegiem, a potem zdejmuję.
Siła, czy tam moc (nie znam się) tego prądu jest tak niewielka, że Bysiek prawie wcale jej nie czuje. Czasem tylko zdarza się, że mówi: "gilają mnie te kabele"....



Image Hosted by ImageShack.us



Image Hosted by ImageShack.us


Najważniejsze, żeby te "kabele" zadziałały odpowiednio, żeby było jeszcze lepiej niż jest. A co! ;) Ja w każdym bądź razie wierzę, że te zabiegi pomogą.

czwartek, 27 maja 2010

W gipsie wciąż ;)

Pustka w głowie, pisać mi się dziś nie chce, więc chociaż Wam pokażę jak Bysiek w gipsie wymiata....
A dr Snela kazał nam się przeprosić z kulami i może nawet balkonikiem, bo twierdził, że Krzyś nie da sobie teraz rady z chodzeniem.... he he he naiwny (na szczęście) ;)

Na filmie możecie także zauważyć, że Bysiek bardzo chętny do sprzątania jest... po mamusi oczywiście. Oprócz tego co tu słychać, najczęściej odpowiada: "nie chce sie mi", odwraca się i wychodzi... ;)




Wszystkich serdecznie pozdrawiam i obiecuję, że coś napiszę wkrótce....

piątek, 21 maja 2010

Komunia FasOli




Ponaglana troszeczkę, wreszcie dotarłam do kompa, sieci i bloga..... kto czyta, ten wie, że w ostatnią niedzielę w naszej rodzinie odbyła się uroczystość przyjęcia przez Olę Pierwszej Komunii Świętej.
Na drodze do spokojnego świętowania stanęło nam kilka mniej, lub bardziej znaczących przeszkód. Ale oczywiście mimo tych "choć", uroczystość Oleśki się odbyła . Dziś już na luzie mogę o tym pisać... he he he. Tak więc:
- u dziadków w dużym pokoju, gdzie miał być obiad jeszcze w piątek wieczorem na środku stał kibelek i szafka z umywalką... (jeśli nie pamiętacie - remont w toku),
- w sobotę zrobiłam mój piękny, wymarzony tort (próbny się nie udał), który w trakcie transportu do lodówki rozpłynął się i zjechał (odrobinkę tylko) na mój sweterek
- no i pogoda.... której komentować chyba nie muszę.... dodać mogę tylko na wesoło od siebie, że widok Fasoli przeskakującej przez kałuże w wysoko podkasanej albie (tak, że majtaski widać było ) wprost bezcenny .... żal tylko, że aparatu nie miałam hi hi hi.

W każdym bądź razie uroczystość przebiegła całkiem sprawnie. Do domu wskakiwaliśmy po deskach, bo błoto po kostki było, ale obiad podaliśmy w czasie przewidzianym i nawet tort udało się podać dzięki mojej mamie, która tak podkręciła lodówkę, że w efekcie tort prawie mrożony był... ale był!
Podobno wszystko było smaczne i żal nam tylko, że nie udała się kolacja, którą stanowić miała kiełbaska z ogniska... Nic to. Co się odwlecze, to nie uciecze.... ognisko przenieśliśmy na inny termin.
Mężczyźni zadowoleni byli z faktu, że mogą sobie spokojnie oglądnąć Kubicę, a dzieciaki (o dziwo) grzecznie bawiły się w udostępnionym im pokoju. Bałam się, że gorzej będzie, że dzieci będą się okropnie nudziły bez możliwości wyjścia z domu, ale na szczęście i one jakoś tak odruchowo dostosowały się do sytuacji.

Zdjęcia są oczywiście, choć z powodu pogody, niestety mizerne i w ilości zdecydowanie niewystarczającej moim upodobaniom. Bo ja to zdjęcia w plenerze lubię.... w zieleni, na trawce i w kwiatkach. Olesia nie ma ani jednego zdjęcia z nami, Byśkiem, dziadkami, czy chrzestnymi....
Dziś jednak jak widzę (w telewizji) jak ludzie w wielu miejscach naszego kraju walczą z powodzią i jej skutkami, osuwającą się ziemią, która ciągnie w dół ze sobą domy (całkiem jak na filmie katastroficznym), staje się to dla mnie zdecydowanie mniej istotne.


Czesanie przed....




Oleśka, to ta dziewuszka, która patrzy na otrzymany chlebek i ma najśliczniejsze pod słońcem rękawiczki... (moje ze ślubu )




Fotka z "białego tygodnia"




Nasze chłopaki




No i z tortem. Oczywiście jeśli się wpatrzycie, to zobaczycie mankamenty i rozlazłość tortu, ale na pierwszy "rzut oka", wygląda całkiem nieźle....






Bysiek z dwoma moimi chrześniakami.... Kubą i Szymonem - chłopaki w wersji na luzie już, bo bardzo koszul i krawatów nie lubią....




Bardzo lubię takie rodzinne "spędy", ale niezmiernie cieszę się, że jesteśmy już "po" i przyrzekliśmy sobie z Markiem solennie, że na Bysia Komunię kredyt weźmiemy i zamówimy lokal..... .

P.S.
Zdjęcia od fotografa dopiero dostaniemy i jeśli będzie coś godnego wrzucenia, to oczywiście dodam.

Wianek był z małych margerytek i konwalii. Robiony w kwiaciarni i odebrany 20 minut przed mszą św.

piątek, 7 maja 2010

Po szpitalu

Jesteśmy już w domu. Od wczoraj.
We wtorek zrobili Byśkowi badania, zdjęli gips (nie spodziewałam się, że od razu go zdejmą) i zrobili prześwietlenie.

Pani Halinka, która zdejmowała gips, zdziwiła się na widok "brzydkiej" rany, ale wytłumaczyłam, że teraz jest już naprawdę dobrze. Nic tam nie cieknie, widać że się goi. Powoli, ale jednak.

Noga bez gipsu jest na razie trochę grubsza, tak jakby na kościach, czy tam okostnej był jeszcze spory obrzęk, ale to ma się podobno powoli normować. Nie wiem tylko, czy w najbliższym czasie, czy dopiero po wyciągnięciu pozostałych drutów, czyli najwcześniej końcem roku....

Ale, co chyba najistotniejsze, jest zdecydowanie bardziej prosta niż była. Nie skręca się paskudnie i na oko nie widać żeby chciała to robić. Jednak dr Snela lojalnie uprzedził mnie, że to niestety może się wrócić. Nie zdziwił mnie, bo wiem od dawna, że skłonność do takich nawracających rotacji mają nóżki "przepuklinek".

Bysiek ma w sumie 2 cięcia i 2 dodatkowe "dziurki". Główne, to najbrzydsze/najrozleglejsze cięcie jest z przodu i biegnie do boku nóżki i ma długość max. 10 cm. Drugie jest prawie z tyłu nogi i jest niemalże niewidoczne, choć długie chyba na 5 cm. Te 2 wspomniane dziurki, to miejsce na podbiciu pięty, którymi wprowadzano te druty, które we środę mu wyjęto. Było czuć wyraźnie pod palcami coś twardego i wcale nie cienkiego.... brrr.
Ogólnie według mnie noga wygląda nieźle, choć sądząc po reakcji pani Halinki, mogłaby wyglądać o wiele lepiej .

Zrobiłam kilka zdjęć blizn i nogi, bo chciałam Wam pokazać, ale jak je zobaczyłam na kompie, to stwierdziłam, że są paskudne i absolutnie do publicznego pokazywanie się nie nadają...

Ale sam Bysiek szczęśliwy przez chwilę bez gipsu, jest jak najbardziej do pokazania, więc proszę bardzo:







I jeszcze bardziej szczęśliwy, bo przez jedną noc (od 21 marca) mógł spać tak, jak uwielbia, czyli na brzuchu z nogami "jak mu się zachce" ....




We środę rano, już o 7.45 zabrali go na blok operacyjny.... i po godzinie był znowu ze mną na sali.
Ale niestety znowu zakuty w gips na kolejne 6 tygodni .

Pocieszające jest to, że teraz gips jest do kolana i może swobodnie zginać nogę. Możemy także rozpocząć rehabilitację i próbować stawać na nogach i normalnie obciążać obydwie. Czyli jeśli Bysiek byłby w stanie utrzymać równowagę w tym gipsie, to może próbować chodzić .
Na razie marnie to wygląda, ale jest dwie doby od zabiegu, więc zobaczymy jak sprawy się rozwiną.
Cieszę się, że jesteśmy po i najważniejsze, że wszystko jest dobrze .

poniedziałek, 3 maja 2010

Do szpitala... znowu.

Ehhh.
Ja to taki typ jestem, że choć martwię się trochę jak to będzie z tym wyjmowaniem drutów, to najbardziej denerwuję się przed dotarciem do szpitala.... jak jestem już tam, to od razu staję się spokojniejsza.
Nie wiem dlaczego, ale tak ze mną jest.

Martwię się tak, jakbym miała nie zdążyć do pociągu co najmniej..... martwię się głupotami w stylu: czy wezmę co trzeba, gdzie łóżko dostaniemy, kiedy coś ustalą i takie tam.
Ale jak nas już "zakwaterują", to emocje trochę u mnie opadają. Więc już dziś, chciałabym, żeby to było jutro..., żebym już tam była.
Nie wiem, kiedy nas zapiszą na zabieg i jasne, że chciałabym bardzo, żeby to było zaraz we środę. Żebyśmy jak najszybciej mieli to z głowy i mogli ekspresowo do domu wrócić, żeby stresować się już tylko Komunią ;)

Więc po raz kolejny bardzo proszę o zaciśnięcie kciuków za Bysiolową nóżkę. I obiecuję, że jak tylko coś będziemy wiedzieć, to napiszę. :)

P.S.
Zapomniałam napisać, że upiekłam tort na próbę, przed Oli Komunią i... biszkopt nie wyrósł (Aniu nie śmiej się głośno), masa się zważyła, brakło mi owoców, a coś co miało na wierzchu tworzyć piękną gładką warstwę wyglądało, jak roztopiony żółty ser :)
Ach! Jaka zdolna jestem. ;)