czwartek, 23 września 2010

.... rocznica ?


No i niestety.
Dobrnęliśmy do paskudnej "rocznicy".

Właśnie minęło dokładnie pół roku (trudno mi w to uwierzyć, ale jednak), odkąd Bysiek ma nogę zakutą w gips.... okropne to, ale płakała nie będę, bo mój smutny nastrój na szczęście minął.

Badania (żeby znaleźć źródło problemu) robimy powoli, ale o ich wynikach nie będę na razie pisała, bo chcę skończyć serię badań i skonsultować ich wyniki z lekarzem, żebym głupot i domysłów tutaj nie wypisywała

Wczoraj byliśmy w przychodni bo mieliśmy się stawić do kontroli, ale Pana doktora niestety nie było... po raz kolejny zresztą , tak więc nowości żadnych nie mam do przekazania. 
Pewnie powinnam zdradzić co i jak słychać w "sprawie przedszkola", ale tak sobie myślę, że jeszcze trochę poczekam zanim o tym napiszę, bo w tym temacie też trochę "zawieszeni" jesteśmy... z winy nogi niestety. 

Ach... jednak jest pewna "nowość"... zapisałam się na kurs języka angielskiego. 
Nigdy wcześniej nie było mi dane uczyć się tego języka, bo w szkole "miałam" rosyjski i niemiecki z których niestety nic dziś nie pamiętam. A co do angielskiego... ciężka sprawa. Nie jestem pewna, czy i jak długo będę miała zapał do nauki, ale na razie jest fajnie. Podoba mi się i mam nadzieję, że kiedyś będę potrafiła się dogadać i kto wie? Może kiedyś przyda mi się do czegoś

Udanego weekendu Wam życzę... troszkę wcześniej


wtorek, 21 września 2010

Bysiek na deskorolce

Nic dzisiaj nie piszę. Nie mam natchnienia po prostu
Ale ponieważ przy okazji wpisu z Nowej Soli nie umieściłam w nim filmiku z "super zjazdem" na deskorolce, to robię to właśnie teraz.

Tak więc króciuteńki filmik ze szczęśliwym Bysiem w roli głównej...


piątek, 17 września 2010

Koszmarna środa...

... nie ostatnia, ale poprzednia środa.

W poniedziałek (przed koszmarną środą właśnie) byliśmy w Warszawie, gdzie ortopeda zlecił nam zrobienie różnych badań w związku z niegojącą się nogą. Tak więc we wtorek biegałam od gabinetu do gabinetu i załatwiałam skierowania.
Oczywiście ze zleconych nam badań tylko badanie krwi możemy sobie "strzelić" na NFZ, ponieważ na pozostałe trzeba czekać do przyszłego roku, bo co? Oczywiście "limity się skończyły", więc i kolejka już na przyszły rok się rozciągnęła.
Nieważne.
Ważne jest to, że nawet jeśli potrzebuję zrobić dziecku badanie prywatnie, to i tak muszę mieć na nie skierowanie.... a jeszcze ważniejsze jest to, że to skierowanie MUSI być od lekarza z gabinetu prywatnego. Dlaczego?
A dlatego, że jeśli byłoby od lekarza któremu płaci NFZ to płacąc za badanie mogłabym np. założyć ośrodkowi zdrowia sprawę, że pobrali pieniądze za badanie, które ja powinnam mieć za darmo, bo jestem ubezpieczona. Ot i takie realia są.


Ale to też już nieważne tak naprawdę.
Najważniejsze, że badanie prywatnie da się zrobić... "od ręki".

W środę rano najpierw pojechaliśmy na pobranie krwi do badań, a potem objechaliśmy rzeszowskie szpitale, szukając miejsca gdzie zrobią Byskowi angio TK (to takie badanie jak tomografia komputerowa, tylko że podczas badania podaje się dożylnie kontrast, który barwi naczynia dzięki czemu stają się one bardziej widoczne, ujawniają się drobne zmiany, ogniska czy guzy) i scyntygrafię nogi (badanie przy którym dzięki podaniu niewielkich dawek izotopów promieniotwórczych można przy użyciu scyntygrafu - gammakamery, uzyskać obraz interesujących nas narządów i co najważniejsze dla mnie, ocenę ich czynności). Okropnie to brzmi, ale dla mojego spokoju i pewności, że niczego nie przeoczyliśmy badania te robimy.
Scyntygrafię umówiliśmy na koniec września, bo wcześniejszego terminu nie mieli, ale z angio TK sprawa była trochę bardziej skomplikowana.
W trzecim z kolei szpitalu w którym byliśmy, polecono nam, że najprościej i najszybciej dowiemy się wszystkiego w jednej z rzeszowskich prywatnych klinik.

I faktycznie.
Pani w rejestracji zapytała: "czy dziecko jest na czczo, bo można badanie zrobić za 15 minut".
Doznałam lekkiego szoku i chyba tylko dlatego zgodziłam się na zrobienie badania "od ręki".
Potem wszystko tak się toczyło, jakbyśmy z Byśkiem przez pomyłkę wsiedli na karuzelę.... w dodatku rozpędzoną.
Wypłaciłam kasę z bankomatu (ha! dobrze, że jeszcze tam była), bo gotówki przy sobie nie noszę najczęściej i wróciłam do kliniki. Tam doznałam olśnienia, że moje dziecko ma gips na nodze i chyba jednak nie będzie to tak proste jak mi się wydawało. Zapakowałam Byśka do auta i pojechałam do przychodni. Poprosiłam o rozgipsowanie nogi na 2 godziny, żebym mogła go wykąpać i z powrotem pojechaliśmy do kliniki.
A tam... niespodzianka. Na badanie "od ręki" czekaliśmy z głodnym (bo wciąż na czczo) Byśkiem prawie półtorej godziny. Myślałam, że oszaleję, albo gryźć zacznę.
Wreszcie nas wezwali. Bysiek był już tak umęczony, że od razu się rozdarł, więc "ekipa tomografowa" wpadła w panikę, że skoro on się denerwuje teraz, to jak uleży na badaniu grzecznie i że to trzeba bez ruchu być 15 minut i że najlepiej to by było zrobić badanie w znieczuleniu.
Wkurzyłam się nie na żarty.
No bo dlaczego nie zaproponowano mi wcześniej, żebym się zastanowiła, wzięła taką opcję pod uwagę i zdecydowała... tylko wtedy kiedy działać czas, to oni z czymś takim wyjeżdżają (a to przecież ważna kwestia)... I kurcze tak mnie wkurzyli, że sama dość miałam więc bez namysłu zgodziłam się na opcję ze znieczuleniem (dodatkowe 150 zł do 550 zł za badanie), bez próbowania czy Bysiek uleży.... żałuję, bo myślę, że jakaś tam szansa jest, że dalibyśmy radę.
Wkłucie było koszmarem... Krzyś płakał mi w rękaw, żebym go zabrała do domu, że on nie chce tu być i żeby go zostawili w spokoju.... płakałam razem z nim.
Uśpili, badanie zrobili, Bysiek się wybudził, zapłaciliśmy i wzięliśmy fakturę (bo, ufff dzięki wpłatom [DZIĘKUJEMY!!!!] na Byśka subkonto w fundacji możemy sobie pozwolić na prywatne badania w razie potrzeby) i pognaliśmy z powrotem do przychodni zagipsować nogę.
Potem pędem po Olę do szkoły i wreszcie o 14.50 byliśmy w domu i moje cierpliwe dziecię dostało pierwszy tego dnia posiłek!

Niestety zaraz musieliśmy pędzić z powrotem do przychodni, bo (tym razem z Olą) umówiona byłam na wizytę u alergologa.... "kot do odstrzału" usłyszałyśmy po testach
Ola uczulona jest głównie na kurz (nie wiem kto na kurz nie jest uczulony?), ale i na kota reakcja się pojawiła.
Tak więc nasza Psocia powinna wkrótce opuścić nasze mieszkanko blokowe. Mamy nadzieję, że znajdzie lokum w zaprzyjaźnionym domu, żeby Ola mogła ją czasem widywać...

Koniec wpisu, bo i tak za długi "wyszedł"

poniedziałek, 13 września 2010

Ostatni... z cyklu "wakacyjnego"

Dobrnęłam wreszcie do ostatniego wpisu z wakacji.
Obiecałam, że nie będzie trzeba czekać strasznie długo i mam nadzieję, że dotrzymałam słowa.... Zdjęcia przeglądnęłam, wybrałam i zmniejszyłam, więc tak jak lubię najbardziej, są i one.

W ostatni weekend wakacji pojechaliśmy do Nowej Soli.
Trochę nietypowo (na ogół spotykaliśmy się w połowie sierpnia) ale wszystko przez to, że KasiaO miała być wtedy (niestety jednak nie pojechała) w Berlinie na ślubie przyjaciółki.
A ponieważ nas do Nowej Soli ciągnie, to nie popuściliśmy i...

... w środę o godzinie 23.45 wsiadłam z dziećmi, plecakiem i wózkiem inwalidzkim do pociągu relacji Przemyśl - Wrocław (jasna sprawa do pociągu Marek nas "wsadził", a... wyskakiwał jak pociąg ruszył).
Nie pojechał z nami, bo praca oczywiście, a zdecydowałam się na pociąg, głównie ze względu na brak wiary we własne siły do jazdy nocą za kierownicą samochodu.
Dziś mogę napisać, że słusznie zrobiłam... było całkiem nieźle

W pociągu, Olka prawie od razu ułożyła się do snu, za to Bysiek (nastraszony przez babcię) przez pół godziny na korytarz patrzył i pilnował, żeby mu wózka nikt nie ukradł... Kolejne pół godziny jojczał o mleko, a potem do domu chciał wracać.
Wreszcie padł i obudziłyśmy go we Wrocławiu.
Tam mieliśmy 2 godziny przerwy w podróży a potem znowu wsiedliśmy na 3 godziny do pociągu... tym razem osobowego.

Image Hosted by ImageShack.us


Przed samą Nową Solą zaczęło padać... he he he ciocia Kasia w letniej sukieneczce i klapeczkach czekała na nas (pół godziny) na dworcu.
Ufff. Dotarliśmy. Sama do końca ledwo w to wierzyłam... jednak przejechaliśmy kawał Polski

Pogoda nam się udała. Choć idealna nie była, to dzieciaki wiele razy na podwórku były i mogły nieźle sobie poszaleć.


Zdjęcie nazwane przez Kasi przyjaciółkę "Witek i kupa wariatów"

Image Hosted by ImageShack.us



Hitem były deskorolki..

Image Hosted by ImageShack.us



Igor w swoim żywiole...

Image Hosted by ImageShack.us



Pieczemy... bo jeść lubimy

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us



Kasia zabrała mnie jednego wieczoru na "babskie pogaduchy bez facetów".
Super sprawa.... obawy w stylu "nikogo tu nie znam" były zupełnie nie na miejscu jak się okazało, bo w knajpie do której poszłyśmy zaczepiły MNIE dwie osoby, które znałam!
Jejku... mam znajomych w Nowej Soli! Ba! I to jakich znajomych...

W sobotę jak już Marek do nas dotarł wysłałyśmy dzieci z tatusiami do kina, a same pojechałyśmy do nowosolskiego portu (nie miałam dotychczas pojęcia, że port tam mają) gdzie skutecznie się przeziębiłam, a potem na kawę do Kasi przyjaciół pp. "Gibonów".... kawa pyszna była, a ciasteczko jeszcze lepsze

Chciałabym napisać, że dzieciaki wyczerpane zabawą i własnym towarzystwem wieczorami szły szybko spać, ale to nie prawda. Padał tylko Bysiek, a Igor i Witek czekali na Olkę, która co wieczór prawie zasypiała z nimi w pokoju

Super było.


Na podwórku...

Image Hosted by ImageShack.us


"poddaję się"

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us



Na deskorolce

Image Hosted by ImageShack.us



i po...

Image Hosted by ImageShack.us



Ola nawet na rolkach usiłowała z kotkiem jeździć... ciekawe co kotek na to?

Image Hosted by ImageShack.us



A to ja z Bysiolem

Image Hosted by ImageShack.us


Całusy przesyłamy gospodarzom i wszystkim zaprzyjaźnionym nowosolanom... już tęsknimy i chcemy jeszcze....!

piątek, 10 września 2010

W Warszawie 6.09.2010

Coś nie zbiera mi się do stworzenia ostatniego wpisu wakacyjnego... ale będzie na pewno. Opóźnienie spowodowane jest koniecznością przeglądnięcia ogromu zdjęć i wybrania najciekawszych, a do tego potrzebuję trochę wolnego czasu

Dziś jednak ominę jeszcze tamten temat i przejdę do relacji z wyjazdu do "stolycy"...

W ostatni poniedziałek mieliśmy kontrolę u neurochirurga w Centrum Zdrowia Dziecka.
Rutynowa kontrola, ale moje nastawienie do niej było trochę "ostrożne" dlatego, że po raz pierwszy byliśmy u innego lekarza.
A ja zmiany średnio lubię.... zwłaszcza zmiany lekarzy z których byłam zadowolona. Ale cóż.

Pan doktor (poza tym że zszedł do przychodni godzinę później niż powinien) okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem.
Zapoznał się z kartą Byśka, odpytał nas ze stanu jego zdrowia i oglądnął wynik MR (rezonansu), który mieliśmy robiony w sierpniu. Orzekł, że nie widzi nic niepokojącego poza.... niegojącą się nogą!
Opitolił nas, że zbyt pochopnie zdecydowaliśmy się na zabieg, że przed nim powinniśmy byli skonsultować się z neurochirurgiem, który uczuliłby nas na wiele możliwych komplikacji i przeciwwskazań.
Ha! Dobre sobie.
Ja lekarzem nie jestem i nie wymyśliłam, że ortopedzi powinni nas wysłać, bądź ewentualnie zasugerować możliwość skonsultowania się z neurochirurgiem. Trudno.

Nie wysłano nas i nic już w tym względzie nie zmienimy. Nie oglądamy się wstecz, bo nic nam to nie pomoże... za to będziemy wiedzieć na przyszłość

No więc pan doktor nastraszył nas, że noga może się nie goić np. z powodu zakotwiczonego rdzenia kręgowego, a nie wiemy czy u Byśka ten problem istnieje.
Kazał koniecznie skonsultować sposób leczenia z innym ortopedą i kategorycznie nogę wyleczyć, bo jeśli zrobi się (bądź jest) tam stan zapalny, to może zostać zainfekowana zastawka, a to grozi jej zepsuciem, zapchaniem albo czymś tam jeszcze...
Zapisał nas na przyszły rok na tomografię kanału rdzenia (miejsca przepukliny), więc mam nadzieję że dowiemy się wtedy czy faktycznie rdzeń się kotwiczy. Do tego czasu spokój jeśli nic się nie będzie działo...

Nie pisałam wcześniej, ale nie byłam w stanie o tym gadać, a co dopiero pisać..., że pokazaliśmy zdjęcia RTG innemu ortopedzie tu w Rzeszowie. Dowiedziałam się, że: "operacja została zrobiona za nisko, źle zostały umieszczone druty w nodze co spowodowało uszkodzenie chrząstki wzrostowej i dlatego noga nie będzie rosła... i trzeba ją będzie w przyszłości wydłużać. Leczyć się tego inaczej nie da poza noszeniem gipsu, aż noga się zrośnie, a potem i tak z powodu tego, że rosła będzie tylko jedna z dwóch kości w nodze, mogą się zdarzać złamania".
Załamałam się, ale wiedziałam że muszę pokazać te zdjęcia komuś spoza naszego miasta.

Ponieważ wiedziałam, że będziemy w Warszawie, to parę dni wcześniej zaczęłam szukać informacji o dobrych ortopedach warszawskich.
Doszłam do wniosku, że dość czekania bez działania na zrośnięcie się nogi Byśka.
Oczywiście terminy wizyt (choć prywatnych) są na listopad np., ale postanowiłam, że zaraz po wizycie w CZD pojadę do przychodni w której przyjmuje aż 3 poleconych mi lekarzy i będę prosić i błagać aż nas przyjmą... Wiedziałam, że jeden z tych lekarzy przyjmuje we wtorek, więc liczyliśmy się z tym, że zostaniemy na noc w Warszawie.
Jednak czasem w tym całym nieszczęściu, o dziwo! szczęście mi dopisuje i właśnie w poniedziałek było wolne miejsce do dobrego ortopedy.

Tak więc po południu tego samego dnia stawiliśmy się na konsultację.
I dobrze zrobiliśmy, bo choć wiemy, że wesoło nie jest i faktycznie będą problemy z rośnięciem nogi, to przynajmniej jakoś możemy działać. Pan doktor zlecił nam zrobienie kilku badań, po których będzie mógł stwierdzić co z tą nogą faktycznie się dzieje i jak można ją leczyć.... bo trzeba leczyć z tego względu, że jest już prawie pół roku od operacji i stan staje się być patologicznym. Żeby leczyć, trzeba wiedzieć co i najlepiej jeszcze byłoby znać przyczynę tego stanu... ale gdy zasugerowałam, że może popełniono błąd podczas operacji, usłyszałam że to mało prawdopodobne bo w Rzeszowie są dobrzy specjaliści w tej dziedzinie, a poza tym w przypadku dziecka z POR (przepuklina oponowo-rdzeniowa) sytuacje takie mogą się zdarzyć, ponieważ unerwienie i gojenie się tkanek jest słabsze i dłuższe, dziecko nie ma czucia co też może powodować komplikacje. Jednak kości powinny goić się dobrze i krótko...
Dowiedziałam się, że strzałka zrosła się bardzo ładnie, ale minusem tego, że się zrosła jest to, że stanowi teraz podparcie dla piszczeli, która żeby mogła się prawidłowo zrosnąć powinna mieć "docisk". A strzałka to wstrzymuje... (bez sensu to jest według mnie).
W każdym razie trzeba wykonać szczegółowe badania, żeby wykluczyć pewne możliwości, a potem zobaczymy jak można pomóc.

OK. To mi bardziej do gustu przypadło, dlatego zapisaliśmy się na kolejną wizytę w październiku, a do tego czasu musimy się uzbroić w cierpliwość.

Straszliwie się rozpisałam więc kończę, a dalej pisać będę w... wkrótce

piątek, 3 września 2010

Godzina "szczęścia"

Wrrrrr.
Nie cierpię pisać jak smutna jestem, bo nie wiem co i jak sklecić, żeby czytać się dało.

A jestem smutna. Znowu .
Przez tą nieszczęsną nogę, która goić się nie chce.

Byliśmy we środę w przychodni zdjęliśmy gips, zrobiliśmy zdjęcie.... i co?
I g... chciałoby się napisać, ale staram się grzeczną być choć trochę (albo w sieci przynajmniej ).

Noga na zdjęciu jak na moje matczyne oko, wygląda gorzej niż poprzednim razem, ale ja się nie znam.
Doktor nasz powiedział, że wcale gorzej nie jest, ale przyznał, że ani o odrobinkę nie jest lepiej. Kazał nogę na nowo zagipsować, powiedział że następna wizyta za kolejne 2 tygodnie a zdjęcie zrobimy za 6 tygodni.... najwyraźniej wcześniej i tak nie będzie żadnej poprawy...

Powiedział, że w wyniku tego co teraz się z nogą dzieje, w późniejszym czasie noga może nie chcieć rosnąć (siedzę, piszę a łzy ciekną mi po policzkach).

Zapytałam co, jeśli nadal po kolejnych 6 tygodniach nie będzie poprawy... co się wtedy robi? jaka jest alternatywa?
Usłyszałam, że noga MUSI się zrosnąć. Innej opcji nie ma. Musimy czekać, czekać w gipsie.

A ja mam dość czekania, bo kurcze... wierzyć przestaję po prostu. Tracę cierpliwość i nie wiem co mam Krzysiowi mówić, jak pyta kiedy chodzić będzie mógł....
Poza tym boję się... tak normalnie się boję.

Paskudne, bo z telefonu zdjęcia ale zrobiłam, przeczuwając chyba, że znowu noga w gipsie będzie...

Image Hosted by ImageShack.us


Zwróćcie uwagę na zgrubienie od łydki do kostki... wyraźnie widać, że noga nie wygląda prawidłowo.

Image Hosted by ImageShack.us


Ostatnio z zazdrością na wszystkie dzieciaki biegające patrzę... nie chcę słuchać opowieści o przedszkolakach w rodzinie i zastanawiam się nad tym, o czym nie zwykłam często myśleć.... dlaczego?
Tak więc proszę, jeśli macie w domu zdrowe dzieci, cieszcie się bardzo, bardzo, bardzo....
A płakać będę ja. Przynajmniej na razie .