piątek, 29 października 2010

Na wesoło

Co robi prawdziwy facet po umyciu się....? 

Odpowiedź jest tak banalna, że nawet nie muszę nic pisać....


Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us



Bysiek - "Mamo, czy na ulicy jest prąd?"
mama - "Prąd? Nie, prąd jest w domu. W gniazdku, w lampie, w radiu i urządzeniach które mają kabel jest prąd i nie wolno się nimi bawić!"
Bysiek - "W domu jest, a na ulicy nie ma...?"
mama - "No tak."
Bysiek - "Yyyyy..... to czemu powiedziałaś kiedyś, że pojechałaś pod prąd???????"



 Nasza "wysokopienna" kicia od tygodnia z nami nie mieszka. Znajoma zlitowała się nad Olą (okazało się, że uczulona jest) i zabrała Psocię na próbę do siostry. Zostało nam kilka zdjęć z jej eskapad drabinkowych.

Pod sufitem jest najfajniej...

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

niedziela, 24 października 2010

Nowość

W ubiegłą niedzielę pojechaliśmy po raz pierwszy na zajęcia z hipoterapii. 
Ponieważ Bysiek znowu przechodzi totalny kryzys związany z niechęcią do ćwiczeń, to jedna z naszych rehabilitantek zaproponowała nam coś zupełnie innego. 
Tak, żeby dać Byśkowi trochę wytchnienia od "normalnych" ćwiczeń, a jednocześnie nadal wzmacniać mięśnie i równowagę.
Poleciła nam rehabilitantkę, która zajmuje się terapią hipo i ma swoją klacz, z którą pracuje z dziećmi. 
I choć na zajęcia musimy dojeżdżać 26 km, to uważam, że warto spróbować, tym bardziej, że Byśkowi na razie (nie chcę zapeszyć) zajęcia się podobają, a druga sprawa - przy okazji także Olka próbuje jazdy... 

Początek wcale nie był łatwy... Bysiek trzymał się kurczowo mojej szyi, tak że nie wiedziałam czy uda mi się go oderwać, ale jakoś poszło. Całe 20 minut wytrzymał, a potem kazał się zdjąć ;) 
Dopiero na drugich zajęciach pogłaskał konia i zapytał jak się nazywa... lody zostały przełamane.


"Nie wsiadam na konia"

Image Hosted by ImageShack.us


"No dobra, ale zaraz schodzę..."

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us


Tak więc prosimy o trzymanie kciuków za powodzenie na nowych zajęciach.... a na koniec dodam, że jakoś ostatnio ciut bardziej optymistycznie patrzę w przyszłość (oczywiście o zagipsowaną nogę mi chodzi).

piątek, 15 października 2010

Radośnie

Pominę milczeniem sprawę nogi i gipsu, żebym mogła wreszcie w spokoju przekazać Wam najlepszą wiadomość, jaką mam obecnie do zdradzenia

Bysiek został przedszkolakiem!!!
Wreszcie! Już myślałam, że nie dostanie pozwolenia na pójście do przedszkola z powodu.. wiadomo czego (miałam nie wspominać ).
Ale dostał. Lekarz powiedział nam, że jeśli panie w przedszkolu nie będą się bardzo obawiały dziecka z "osprzętem" to od strony medycznej nie ma przeciwwskazań.

Obiecałam kiedyś, że opiszę tą naszą walkę o przedszkole, ale doszłam do wniosku, że bez sensu byłoby pisać kolejne marudne posty. Bo w sumie najważniejsze jest to, że jednak pozytywnie rozpatrzono "kandydaturę" Byśka na przedszkolaka w grupie integracyjnej... 
Niestety z tą "integracyjnością" nie jest tak kolorowo jak głoszą przepisy, ale jednak dzieci w grupie jest mniej i jest dodatkowa pomoc w osobie miłej (studiującej jeszcze ale już z doświadczeniem) dziewczyny, która widać, że ma chęci i nieźle sobie radzi. A to już coś!


Tak więc w ubiegłym tygodniu po raz pierwszy moje dziecię zostało odprowadzone do przedszkola, gdzie bez najmniejszym problemów zostało przez całe 3 godziny i w dodatku zadowolone było

Jednak najlepszy był dzień drugi.... przyszłam po niego przed 12, (bo czas pobytu mamy ograniczony przez  cewnikowanie) pokazałam się pani, która przekazała Byśkowi, że mama po niego przyszła. Bysiek skończył jeść obiad wyszedł z panią z sali i na mój widok oznajmił: "to nie moja mama... ja zostaję!" i odwróciwszy się na pięcie zniknął w sali Wybuchnęłam śmiechem, a pani na twarzy wymalowany miała wyraz głębokiego zdziwienia

Kolejnego dnia w przedszkolu był pan policjant... opowiadał o tym jak ważne jest przestrzeganie przepisów drogowych i że nie wolno wychodzić samemu na ulicę.

I kurcze muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego, że Bysiek będzie od razu taki "mądrzejszy"....
Wychodziliśmy z mieszkania.... (dzieci z przodu, ja za nimi) i słyszę jak Bysiek wrzeszczy: "Olka nie wolno iść na ulicę bez mamy" (normalnie nawet jak ja krzyczałam to uwagi nie zwracał, bo to taka mała przyblokowa uliczka do auta). A w samochodzie dopowiedział "na plac zabaw samemu nie wolno chodzić.... ani dwóch osobów też nie wolno" he he he

Obowiązkowe fotki:

"Nikomu nie pokażę jaki mam znaczek"

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us      


To też było dobre... 
Bysiek "kiciarz" wcisnął pani, że nie potrafi rączkami wydzieranki z bibuły robić (w związku z tym pani zapytała mnie czy ma jakieś problemy też z rękami), bo pracę wydzierał.... zębami! Pierwsza praca oczywiście nie samodzielnie wykonana, ale jaki efekt...

Image Hosted by ImageShack.us

No i do domu iść czas...

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us


mama - "Byśku byliście dzisiaj na podwórku?"
Bysiek - "Tak, ale nie bawiliśmy się"
mama - "A co robiliście?"
Bysiek - "Tylko stoiliśmy"
 
Mój zagipsowany, ale dzielny przedszkolak

poniedziałek, 11 października 2010

Buty

Bysiek - "Mamo, a kiedy będzie zima?"
mama - "Już niedługo, jeszcze miesiąc, może dwa i na pewno będzie"
Bysiek - "A zdążymy do zimy gips zdjąć?"
mama - "Nie wiem Bysiu, nie wiem..."
Bysiek - "Bo ja na sanki chcę iść i nalty"
mama - "Wiem Byśku."
Bysiek - "A ile jeszcze ten gipsior będziemy w ogóle mieć??????"
mama - "No nie wiem, właśnie tego nie wiem"


I co jeszcze mnie osłabia, to świadomość tego, że muszę już teraz kupić Byśkowi jakieś buty bo zamarzną mu nogi.
Buty muszą być, bo on chodzić ma, więc chyba zmuszona będę kupić dwie pary butów.... jedne mniejsze na nogę z ortezą, a drugie większe na tą z gipsem. Porażka. Nie wyobrażam dziś sobie jak duży musi być taki but na gipsior, ale boję się jeszcze tego, że w takim czymś Bysiek się zabije... Masakra.
Przestałam już wierzyć, że pozbędziemy się gipsu, więc muszę po prostu coś wymyślić.

Pozdrawiam.

czwartek, 7 października 2010

Wyjazd po nadzieję


Jak zwykle po wyjeździe marnie mi idzie zebranie się do napisania kolejnej notki. Taki typ ze mnie.
I tylko dlatego, że wiem o Was czytających moje wypociny, którzy czekacie na wiadomości jakie usłyszeliśmy w Warszawie, jestem i tak szybko

Zacznę jednak od wieści, że Asia i Igor, którzy operowani byli w ubiegły piątek, bardzo dzielnie przeszli zabiegi i co najważniejsze są już w swoich domach i tam dochodzą do pełni sił. 
Oboje na razie w gipsach na obu nogach, za tydzień już jadą na zdjęcie szwów i przegipsowanie. Znieśli wszystko tak dobrze, że oboje zaskoczyli tym swoich rodziców.
Oczywiście kciuki nadal trzymamy za jak najlepsze efekty operacji, tak żeby oboje byli w stanie chodzić jeszcze lepiej niż do tej pory.

Wracając do naszej "sprawy"....
Tak mnie jakoś dziwnie kusiło, żeby tym razem nie męczyć Byśka i nie brać go z nami do Warszawy. No bo i po co?
Skoro i tak nogę ma zagipsowaną, nie da się jej zobaczyć, a jak się porusza pokazaliśmy panu doktorowi poprzednim razem... Nie widziałam sensu po prostu.
Na szczęście moja mama, która na emeryturze jest i w związku z tym nigdy czasu nie ma , zgodziła się zostać z Byśkiem, no a po szkole też z Olą. 
Wtrącić tu muszę, że zawsze takie porzucanie Byśka jest kłopotliwe ze względu na cewnikowanie, którego moja mama się nie podejmuje i dlatego dodatkowo absorbujemy do tego moją siostrę i ciocię. Ale nikt nie obiecywał, że łatwo będzie

Tak więc pojechaliśmy bez dzieci. 
I.... ufffff, bardzo dobrze zrobiliśmy, bo na miejscu w przychodni okazało się, że Byśka na liście nie ma. Tak po prostu. Nie mogłam w to uwierzyć. Nawet sama osobiście przepatrzyłam zeszyt rejestratorki i może łatwiej byłoby mi to ogarnąć, gdybym nie wiem... telefonicznie się zapisywała.... ale ja byłam tam osobiście, pamiętam jak patrzyłam na tamtejszy kalendarz rozmawiając z zapisującą mnie panią.... i ja wpisane miałam 4.10, a pani 11.10... i to w różnych godzinach. No nic. Powiedziałam od razu pani, że niezależnie od wszystkiego ja czekać będę i najwyżej wejdę jako ostatnia.
Weszliśmy o 19.30 (do tej lekarz planowo przyjmuje) z powodu opóźnienia nie jako ostatni, ale się udało... czekaliśmy 3,5 godziny więc po prostu nie wiem co by tam Bysiek wyprawiał jakby miał tak czekać z nami.

I tak.
Badania krwi całkiem w porządku, angioTK wykazało prawidłowy obraz naczyń co jest bardzo ważną i dobrą! wiadomością, a scyntygrafia kości stan zapalny. Ten stan zapalny, który nie wynika z badań krwi na szczęście nie zagraża Byśkowej zastawce (co było priorytetem dla neurochirurga), a nazywany był przez lekarza jako staw rzekomy. 
I wyczytałam, że staw rzekomy to powikłanie gojenia (w tym wypadku pooperacyjnego), które charakteryzuje się trwałym brakiem zrostu pomiędzy częściami kości. 
To źle oczywiście. I tu pojawia się problem, bo uszkodzona jest chrząstka wzrostowa kości (noga nie będzie rosła, a dokładniej piszczel w tym odcinku), rośnie tylko strzałka, która przez to, że już jest dłuższa od piszczeli, stanowi dla niej podparcie (jakby laskę) i przez to piszczel nie ma docisku do podłoża, który jest niezbędny do prawidłowego zrostu nogi. 
Jak dla mnie to takie kółko zamknięte, bo gdyby Bysiek był większy, to między kośćmi byłoby więcej miejsca na wstawienie tam odpowiedniego aparatu, który docisnąłby tą piszczel do podłoża i tym samym moglibyśmy uzyskać zrost. Obecnie miejsca jest tam zbyt mało i w dodatku jeszcze bardziej uszkodzilibyśmy chrząstkę wzrostową, która już teraz jest zniszczona
Obecnie musimy (po raz kolejny zresztą) uzbroić się w cierpliwość. Nikt nie umie odpowiedzieć na nasze pytanie: jak długo? 
Nikt tego nie wie.
I nikt dziś mi nie powie (albo nie chce) czy będzie lepiej .

Za tydzień robimy kolejne zdjęcie RTG (czasem mam wrażenie że już świecimy z Byśkiem w ciemnościach od tych zdjęć różnych), zobaczymy co usłyszymy tu, a za półtora tygodnia pewnie znowu udamy się w podróż po nadzieję...

piątek, 1 października 2010

Kciuki zaciskamy

Mam nadzieję, że to będzie dobry miesiąc... bardzo mi tego potrzeba.


Kilka zdjęć z karmienia kaczek...

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

 Image Hosted by ImageShack.us


Bysiek przeszedł serię badań, które mieliśmy zlecone i tak jak można się było spodziewać niestety wyniki nie są optymistyczne. Ale jak już wcześniej pisałam, o konkretnej diagnozie i o tym co lekarz nam powie, będę pisała po wizycie w Warszawie, którą mamy już w najbliższy poniedziałek. 
 Z jednej strony boję się tej wizyty, ale z drugiej, chciałabym ją mieć już za sobą.... żebyśmy już wiedzieli na czym stoimy i co dalej nas czeka... 
Teraz, jak pozwalam myślom "dowolnie krążyć" to nakręcam się pesymistycznie i okropnie mnie to dołuje.
Dlatego dobrze byłoby mieć to już za sobą.

Nogę bez gipsu znowu widziałam i znowu mogę napisać, że nie wygląda ona "zdrowo". Obrzęk nad kostką się utrzymuje i zauważyłam, że kostka jest jakby trochę przesunięta... nie wiem czy zaraz po zabiegu też tak było, ale teraz "rzuciło" mi się to w oczy.
Smutno mi jest najbardziej właśnie wtedy jak widzę nogę bez gipsu.... Jest sztywna i jakaś taka "biedna", że łzy mi się zbierają...

Dlatego proszę Was o trzymanie kciuków za naszą poniedziałkową wizytę, a właściwie za jakieś pomyślne wieści z niej... takie, żebym odzyskała nadzieję.

Dziś bardzo, bardzo mocno zaciskam kciuki za pomyślność operacji, dwojga naszych zaprzyjaźnionych "przepuklinek". 
Igor z Nowej Soli i Asia z Krakowa dziś po południu będą mieli operacje ortopedyczne. 
Wierzę i pewna jestem, że wszystko potoczy się bezproblemowo i dobrze. Tak dobrze, że po okresie rekonwalescencji oboje staną na nogach i... pójdą. 
Asia w lepszy sposób, bo już teraz świetnie sobie z chodzeniem radzi, a Igor mam nadzieję uwierzy, że na nogach lepiej się chodzi niż na kolanach Z całego serca im tego życzę.
Dużo siły życzę także "starym" aby się trzymali mocno