sobota, 31 grudnia 2011

Żegnaj 2011, dobry roku...

Moi Drodzy.....

Z okazji zbliżającego się Nowego Roku, chciałam w imieniu własnym i oczywiście całej mojej rodziny złożyć wszystkim zaglądającym tu do nas, najserdeczniejsze życzenia.

Niech rok 2012 będzie dla Was dobry, albo nawet bardzo dobry, żeby spełniły się (choćby częściowo) Wasze marzenia, żeby na Waszych twarzach jak najczęściej gościł uśmiech, a w sercu radość i spokój.
Żeby zdrowie Wam dopisywało i  żeby wszystko było w jak najlepszym porządku.

Bardzo dziękuję, że zaglądacie na bloga i że pamiętacie o Byśku mimo że ostatnio tu bardzo wpisów brakuje..... 
Moim postanowieniem Noworocznym jest częściej tu zaglądać i na bieżąco informować Was co u nas słychać. Mam nadzieję, że uda mi się w tym postanowieniu wytrwać, czego wszystkim nam życzę :)

Szczęśliwego Nowego Roku!!!!!!!!!

czwartek, 15 grudnia 2011

Dlaczego?

Ehhhhh.
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam takiego doła jak dziś..... i to z powodu Byśka, a w zasadzie z powodu Byśkowego schorzenia.
A było to tak:
Wybrałam go z przedszkola i pojechaliśmy do ośrodka na rehabilitację. Już w samochodzie widziałam, że zanosi się na ciężkie ćwiczenia, bo natychmiast zaczął dziamać, że nie będzie ćwiczył, że nie ma siły i tak dalej.
W ośrodku zrobił na korytarzu szewską awanturę o cewnikowanie: "nie będę sikał, wcale nie chce mi się sikać i nie będę!!!!", a potem nie chciał wejść na zajęcia. Drącego się, wdarłam go do sali i wtedy było jeszcze gorzej.... wył, wyrywał się i darł, że on nie przyszedł ćwiczyć bo ćwiczyć nie lubi, tylko chce się bawić. 
Nie pomagały prośby ani groźby. Nic w zasadzie nie pomagało i tak było przez 20 minut, aż coś dygnęło i udało się nawiązać niewielką nić porozumienia. Na tyle się udało, że kilka ćwiczeń Bysiek jednak wykonał. Był tak zmęczony, że w samochodzie zasnął i spał w nim pół godziny a ja sterczałam na chodniku przed domem pilnując żeby się nie wystraszył jak się obudzi.

Ale o dole miało być, bo w zasadzie sytuacja taka przeciętna, tyle tylko że mnie czasem dopada chandra (taka ze łzami) i użalanie się nad Byśkiem.... no bo dlaczego on musi ciągle, nieprzerwanie od 5 lat ćwiczyć, kiedy inne dzieci są zdrowe i bez najmniejszego wysiłku potrafią wstać, zejść po schodach, podskoczyć, czy pobiec????
Dlaczego on musi się męczyć, czasem ćwiczyć aż do bólu i płaczu, jeździć po lekarzach, kiblować w kolejkach, zażywać leki, być cewnikowany i tak dalej i tak dalej..... 
No więc dziś mam tak nastrój, że pytam dlaczego?
Dlaczego jak mi się nie chce wstać z łóżka, mogę nie pojechać z Byśkiem do przedszkola, a jak on nie ma siły ćwiczyć, to musi płakać i błagać że nie chce tego robić? I w dodatku to i tak nic nie daje, bo ja nie mogę się ugiąć przed tym, że on nie chce!
Dlaczego on wciąż musi, musi i musi? Albo dlaczego czegoś nie może?
Ehhhh.

Jedyne na plus, to fakt, że takie ciężkie momenty i mnie i Byśka dopadają na szczęście stosunkowo rzadko. Na ogół pytanie "dlaczego" mnie nie męczy, bo świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie jest ogrom dzieci w o wiele gorszej sytuacji niż Bysiek, ale czasem i ja wymiękam.
 Po prostu jakoś tak ciężko mi dzisiaj na duszy i nawet nie pociesza mnie fakt, że wreszcie mieszkamy u siebie..... od 2 dni, ale wreszcie się to stało.

Pozdrawiam serdecznie.

niedziela, 4 grudnia 2011

Nie pamiętam kiedy miałam takie zaległości w sieci jak obecnie....
Nie zaglądam na Krainę, nie piszę nic tutaj, nie zrzucam z aparatu zdjęć i wcale nie jest mi z tym źle.
Wyrzuty sumienia oczywiście się pojawiają jak pomyślę, że na blogu cisza i nikt nie wie co u nas słychać, ale mam nadzieję, że zrozumiecie, że czasem po prostu tak bywa, a może nawet i wam zdarza się długo komputera nie włączać.
Mi w każdym razie się zdarza, a wtedy wszyscy, którzy przekonani są że jestem od komputera uzależniona, nie mogą wyjść z szoku, że jednak nie jestem.

Myślę, że jest to ściśle związane z tym, że wciąż mieszkamy u rodziców i wciąż nie mam własnego kąta na swobodne rozłożenie się z komputerem wtedy, kiedy mam na to ochotę.
Ale już za tydzień ma nas u rodziców nie być. Moja mama wpisała sobie w kalendarzu, że 10 grudnia ma wymienić zamki, żebyśmy nie mogli już tu wejść.

I pewnie faktycznie zawitamy u siebie za tydzień, i choć wszystko nie jest jeszcze gotowe tak na 100% niestety, to mam nadzieję, że przeprowadzka się odbędzie, a remont zakończy się sukcesem, tyle że po prostu później niż było to planowane. No trudno... życie ma to do siebie, że uwielbia człowiekowi udowadniać, że to co on sobie zaplanował nie spełnia się zawsze....

U nas wszystko w porządku. Dzieci się trzymają cało i dzielnie starają się nie chorować, choć nie jest to takie proste przy tegorocznej pogodzie, gdzie choroby pierwszorzędnie się rozwijają.
Trzeba przyznać, że jesień tego roku mamy wyjątkowo ciepłą, a to z całą pewnością dlatego, że ja wciąż jeszcze nie umyłam wszystkich okien w domu . Zostały mi już tylko 3, ale pogoda grzecznie czeka aż skończę . I dobrze.

Choć powoli tracę nadzieję na Boże Narodzenie w zimowej otoczce, to cieszy mnie że jeszcze nie ma śniegu i nie muszę się martwić w jakich butach Bysiek będzie chodził do przedszkola.... (rok w rok mam ten problem, bo na ortezy nie uświadczy kozaków takich, żeby przy okazji nie były o 6 numerów za duże). 

Mam nadzieję, że wkrótce znajdę więcej czasu, żeby siąść, napisać coś bardziej konkretnego i pokazać nowe zdjęcia.
Tymczasem pozdrawiam serdecznie i życzę wymarzonych prezentów od św. Mikołaja.