środa, 29 lutego 2012

Operacja w Poznaniu

Dzień 1.
Na miejsce dojechaliśmy planowo, a nawet odrobinę wcześniej dzięki czemu mogliśmy jeszcze przed 10 nakarmić Byśka po raz ostatni przed zabiegiem.
Przez cały dzień Bysiek teoretycznie był grzeczny czekając na zabieg i choć nie chciał rozmawiać ani z pielęgniarkami, ani z żadnym lekarzem, to usprawiedliwiam to głodem i mimo wszystko podenerwowaniem. Na szczęście w takiej sytuacji bardzo pomocne są sprzęty, dzięki którym akurat nasze dziecko całkowicie przestaje myśleć o tym, co niewygodne. Telewizja, bajki i gry w tych najtrudniejszych momentach były niezastąpione prawie

Image Hosted by ImageShack.us

Z głodu Bysiek nie padł, choć zabrano go dopiero o 19. Wrócił do nas o 21.30 zagipsowany po pachwinę, ale po całym dniu i jeździe z domu był tak wyczerpany, że w zasadzie bo delikatnej walce o podłączanie kroplówki, zasnął dość spokojnie.
Ja na krzesełku przy łóżku pilnowałam, żeby kroplówka spokojnie kapała, żeby nie wydarł sobie wężyka, albo nie kręcił się za bardzo.
Koło północy pielęgniarka musiała dowiązać dodatkowy bandaż, bo delikatnie ciekła krew, ale podobno to normalne.
Ale jak o 2.15 chciałam poprawić nogę, bo Bysiek na siłę chciał się obrócić na bok, to prawie siadłam z wrażenia. Bandaże na całej długości gipsu były z jednej strony całkowicie zalane krwią aż pod pupę. Udało nam się zadziwić nawet pielęgniarki, bo wezwały lekarza, który kazał dowiązać bandaży położyć nogę niżej i obłożyć lodem, zbadał puls i zlecił kroplówkę z żelazem. 
Uspokoiło się, choć już do rana oboje z Bysiolem spaliśmy czujnie i sprawdzałam czy cieknie.

Dzień 2.
Na wizycie profesor operujący, stwierdził że najwyraźniej noga przestała krwawić i że nasz jutrzejszy wyjazd uzależnia częściowo od wyników morfologii. Potem jeszcze trochę ciekło, ale już nie tyle.
Dzień spokojnie, choć z kroplówkami do 12, z pobraniem krwi (muszę niechętnie przyznać, że Byśka "sio" do pielęgniarek stało się standardem) i z dość zróżnicowanym nastrojem Byśka, ale i moim, bo wreszcie miałam czas i możliwość, żeby spokojnie się wypłakać. Na szczęście przeszło. 
Okazało się, że hemoglobina spadła Byśkowi z 13,8 na 9,8 i jednak będzie trzeba powtórzyć badanie w niedzielę.

Oczywiście za operację moje dziecko musiało natychmiast dostać prezent, bo wytrzymać nie mógł.

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Zostaliśmy w klinice sami . To znaczy z lekarzem dyżurnym i pielęgniarką, ale poza tym wszyscy wyjechali. W piątek były cztery zabiegi z czego Byśka drugi, a potem jeszcze dwie dziewczyny były w kolejce. Lekarze skończyli operować o 2 w nocy…. ale tylko my musieliśmy zostać. Niestety. 
Muszę uczciwie przyznać, że zdążyła mi przebiec przez głowę myśl o  poprzedniej operacji nogi i o tym, że przez 10 miesięcy Bysiek musiał gips nosić. Nie wiem czy pecha mamy jakiegoś, czy musi się marnie zacząć, żeby potem bez problemu się skończyło… czas pokaże.

O zabiegu.
Profesor powiedział, że zabieg był rozleglejszy niż się spodziewał, bo deformacja była bardziej utrwalona niż myślał. Poza tym kość skokowa była nieprawidłowo zrośnięta z inną kością, czego nie powinno być i być może było to powodem tak szybkiego powrotu deformacji stopy. Musieli więc to rozbić, czy rozłupać i na nowo sklecić, czy coś…. nie wiem dokładnie, bo ciężko odtworzyć słowa. Wiem tyle, że profesor jest zadowolony z tego co zrobili i twierdzi, że powinno być dobrze i że ma nadzieję że i my docelowo będziemy z efektu zadowoleni. Poza tym Byśka nie będzie noga bolała, bo on w zasadzie nie ma najmniejszych szans na to, żeby cokolwiek coś w tych miejscach czuć... 
Niby wiem o tym dobrze, ale zawsze mnie dołuje powiedzenie tego na głos.

Dzień 3.
Bysiek o 7.15 obudził się wściekły i zażądał natychmiastowego wyjazdu do domu . Na szczęście i tym razem telewizja/bajki przyszły mi z pomocą i mogłam mu spokojnie dać śniadanie. Potem znowu był wrzask, bo pielęgniarka pobrała krew, ale na szczęście już o 9.30 przyszła pani doktor i powiedziała, że możemy jechać do domu. Hemoglobina wyraźnie rosła, więc w zasadzie nie było się czym martwić, bo Bysiek dobrze się czuł (poza nastrojem) i wszystko normalnie jadł.
No więc pojechaliśmy, jesteśmy w domu, a za tydzień znowu musimy być w Poznaniu na zmianie opatrunku.... 
Ehhh, byle do lata!!!!!
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków .

czwartek, 23 lutego 2012

Po karnawale

Ponieważ nic o karnawale nie pisałam, a Byśkowi wreszcie udało się dotrzeć na bal w przedszkolu (w tamtym roku był chory), to pokażę Wam zdjęcia z tego balu, choć są dość marne, bo najczęściej z daleka robione.
Nie chciałam się plątać małolatom pod nogami, bo jak już tańczyć zaczęli, to zdeptać przypadkiem mogli.
W każdym razie z ogromną niecierpliwością oboje czekaliśmy na 14 lutego. Bysiek bo bal miał, a ja, bo umówiłam się z Markiem na kolację w restauracji sushi.

Na balu byłam z Byśkiem tylko dlatego, że musiałam go wcześniej cewnikować, a poza tym chciał mieć pomalowaną buzię, bo nie mieliśmy dinozaurowej maski.... a "psecies maskę musę mieć!!!!"
Tak więc w szatni go przebrałam i wysmarowałam maksymalnie gębusię tak skutecznie, że później jeszcze przez trzy dni wyglądał, jakby po jakiejś ciężkiej chorobie był.
Ale dzięki temu zaskoczył wszystkich a pan prowadzący bal powiedział, że śliczny z niego smok... he he he.

Zobaczcie sami

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Ja także doczekałam się mojej kolacji... a było to tak:
Umówiliśmy się z przyjaciółmi na wspólną kolację sushi. Marek po południu zadzwonił, żebym pojechała z Iwoną i Robertem, zamówiła... a on dojedzie bo nie zdąży na czas.
Potem zadzwonił, że zdąży przyjechać, ale raczej tylko zapłacić, bo się nie wyrobi.
A tuż przed moim wyjściem zadzwonił, że nie przyjedzie wcale (mam sama zapłacić) bo zepsuł się samochód i musi coś z nim zrobić...
I tak to miałam uroczyste Walentynki z przyjaciółmi.... nawet nie wiem kiedy Marek wrócił, bo już spaliśmy.

A w ostatnią sobotę robiłam pączki.... wyglądają ślicznie, ale miały w sobie tyle tłuszczu (moja wina), że szok.

 Image Hosted by ImageShack.us


Ponieważ dziś w nocy jedziemy do Poznania, a nie wiem czy na miejscu łącze z siecią jest.... bardzo proszę... zaciśnijcie z całej siły kciuki jutro wieczorem.... 
Pozdrawiam


piątek, 17 lutego 2012

Siedem dni

Siedem dni zostało do zabiegu... 
Dokładnie za tydzień mamy być już w klinice  (Bysiek na czczo) i grzecznie czekać na operację.

A do tej pory:
Udało mi się skompletować już wszystkie badania i dokumenty potrzebne do zabiegu, tak więc wiem że Bysiek jest okazem zdrowia!
No tak, wyniki wszystkich badań robionych z moczu i z krwi są w całkowitym porządku i mieszczą się we wszystkich normach.
Wspomnę tylko, że mój super dzielny syn przy pobieraniu krwi.... darł się tak jakby go panie chciały na żywca operować dosłownie
Do mnie: "puść mnie mamo", a do pań wrzeszczał: "sio, sio mówię" he he he.
Ale daliśmy radę.

Zrobiliśmy RTG bioder, ale ponieważ badanie było płatne/z prywatnego gabinetu, to pani doktor opisująca  zdjęcie napisała w opisie tylko: "brak danych klinicznych - zdjęcie do interpretacji lekarza kierującego", ale i tak wierzę, że jest ok. 

Byliśmy na konsultacji u neurologa.... wszystko w porządku i jeśli nic niepokojącego się nie dzieje to wystarczy że stawimy się tam znowu za rok. W zasadzie pani doktor po oglądnięciu Byśka, wypisała po prostu zaświadczenie że nie ma przeciwwskazań do zabiegu.

Pęcherz w porządku, nerki też (robione USG) i wszystko tam działa prawidłowo... pomiędzy cewnikowaniem Bysiek jest suchy, po nocy także i nasza pani urolog jest dobrej myśli (nawet lepszej niż ja w tej kwestii) jeśli chodzi o perspektywę samokontroli w oddawaniu moczu... zobaczymy jak to kiedyś będzie.
Jedyne co dało mi do myślenia i chyba pani doktor także, jest to, że podczas badania nie był widoczny w brzuchu płyn rdzeniowy.....
I co to może znaczyć?

Jest kilka opcji: 
1. mogła się zapchać zastawka, lub dren odprowadzający nadmiar płynu, 
2. zastawka mogła się najnormalniej zepsuć, 
3. Bysiek mógł przestać być "zastawko zależny".
I tej trzeciej opcji postanowiłam się trzymać, bo nie mam teraz natchnienia na kłopoty z głową.
Poza tym przecież robiliśmy badania krwi i wszystko jest ok. tym bardziej, że Bysiek nie zgłasza żadnych dolegliwości które występują podczas kłopotów z zastawką...
Ehhh.... życie! 

Pozdrawiam serdecznie

środa, 8 lutego 2012

Taka sobie prośba :)

Z całego serca prosimy o przekazanie 1% podatku na rzecz Byśka . Oczywiście kto ma możliwość i chce, może przekazać dalej to zdjęcie ;)

Image Hosted by ImageShack.us

Bardzo, bardzo dziękujemy za każdą przekazaną kwotę.