Czasem dosłownie dobija mnie wymyślanie tytułów do kolejnych postów, ale co tam...
No więc szpital.
Z przepustki wróciliśmy do szpitala w niedzielę po południu.
Założyli Bysiowi wenflon, ogolili nogę do operacji, dali kolację a potem kazali zrobić lewatywę. Powiesili na łóżeczku różową kartkę z napisem "Dieta ścisła. Dziecko do zabiegu!!!" i zakazali dawać jeść.
Na szczęście do wieczora Marek z nim był, więc ogólnie było łatwiej Bysia uspokoić. Noc minęła nam spokojnie.
Rano się wściekłam, bo za późno podali mu "głupiego Jasia", więc płaczącemu i przestraszonemu zakładałam mu szpitalną koszulinę. Pojechaliśmy windą pod blok operacyjny, dałam dziubala i oddałam ze łzami w oczach moje malutkie dzieciątko pod noże, młotki i nie wiem jakie tam jeszcze narzędzia, ortopedów.
Przyszła do mnie Iwona (ta z Wojtasów) i przeczekałyśmy pod blokiem do końca operacji. Zaczepiłam wychodzącego stamtąd dr Snelę i dowiedziałam się, że "wszystko poszło dobrze, ma wsadzonych do nogi 6 drutów, ale wszystko będzie dobrze".
Po dwóch godzinach od oddania Bysia, miałam go z powrotem na sali. Jeszcze z zamkniętymi oczami wymamrotał "idziemy sie psejść".... .... co stało się jego obecnym marzeniem życiowym.
Cały zabieg, czas po zabiegu i noc Bysiek przetrwał nadspodziewanie dobrze, choć następnego dnia pojawiła się lekka gorączka. Utrzymywała się przez kolejne dwa dni i na szczęście minęła.
Wycięto w gipsie tzw. okienko, żeby można było kontrolować stan rany, która na pierwszy rzut oka wydała mi się nie najgorsza. Porobiły się na niej pęcherze, ale pani Halinka spuściła z nich płyn i na razie jest dobrze.
Plusem tego, że Bysiek czucia w nogach nie ma jest to, że kompletnie nie czuł bólu...., ale minusem jest to, że w związku z tym nie wiedzieliśmy, czy gips go uwiera, czy przeszkadza, czy ciśnie itd.
Nie spodziewałam się, że tak nieźle przetrwamy ten szpitalny czas. Rysowaliśmy, czytaliśmy bajki, oglądaliśmy też czasem... no i przez to, że w szpitalu o mocno nieprzyzwoitej godzinie się wstaje, Bysiek na szczęście spał w ciągu dnia trochę.
To auto piękne rysowała mamusia
Zapadła decyzja, że w piątek wychodzimy do domu. Zrobili zdjęcie RTG, z którego dr Snela wyczytał, że "wszystko jest dobrze" (mam nadzieję, że nie jest to standardowa formułka "jego wysokości" ) przegipsowali nogę, bo stary gips był mało stabilny i wyjęli wenflon.
Najbardziej co mnie "dżaźni" (poprawna pisownia to: drażni) w tych lekarzach, to że żaden nie powie co i jak mamy robić i postępować po wyjściu do domu, tylko każdy mówi: "dowie się pani przy wypisie"...
A przy wypisie doktor mówi: "proszę się podpisać i możecie iść do domu". Skurczybyki.
Pytam więc co i jak? I w odpowiedzi słyszę: "do wizyty w poradni ortopedycznej (termin na środę 31.03 mamy) leżeć jak w szpitalu".
Bardzo zabawne.
Dziecko, które musi obecnie spać na plecach z nogą pod niebiosami, a odkąd samo potrafi się przewracać śpi (a raczej spało) w takiej pozycji...
Moje dziecko jest podłogowe, bawić się chce, a nie leżeć z nogą pod niebiosami... siedzieć i przemieszczać się w jakiś sposób, a nie leżeć z nogą pod niebiosami.... Dobre sobie. Jedyny sposób, żeby go zatrzymać w łóżku, to bajki w telewizji. Wtedy jedynie mogę otworzyć okienko w gipsie i wietrzyć ranę. Tak bardzo chcę, żeby się dobrze goiła....
Najmilszą dla Bysia częścią tej "przygody" są prezenty
Bawi się na podłodze mimo zakazów, ale uwierzcie, nie jestem w stanie mu zabronić tego. I w dodatku uważam, że nic mu z tego powodu nie będzie. Jego marzeniem jest zdjąć gips choć na chwilę i trochę pochodzić....
Tymczasem w maju czeka nas powrót na oddział, w celu wyjęcia części drutów z nogi. Dostaniemy wtedy krótszy gips na chyba 2 tygodnie, a potem...może będzie mógł już zacząć rehabilitację i chodzenie. Za jakieś pół roku, kolejny raz wrócimy do szpitala i będą wyjmować resztę drutów. A miało być tak pięknie....
Bardzo dziękuję za trzymanie kciuków i za wszystkie życzenia
No więc szpital.
Z przepustki wróciliśmy do szpitala w niedzielę po południu.
Założyli Bysiowi wenflon, ogolili nogę do operacji, dali kolację a potem kazali zrobić lewatywę. Powiesili na łóżeczku różową kartkę z napisem "Dieta ścisła. Dziecko do zabiegu!!!" i zakazali dawać jeść.
Na szczęście do wieczora Marek z nim był, więc ogólnie było łatwiej Bysia uspokoić. Noc minęła nam spokojnie.
Rano się wściekłam, bo za późno podali mu "głupiego Jasia", więc płaczącemu i przestraszonemu zakładałam mu szpitalną koszulinę. Pojechaliśmy windą pod blok operacyjny, dałam dziubala i oddałam ze łzami w oczach moje malutkie dzieciątko pod noże, młotki i nie wiem jakie tam jeszcze narzędzia, ortopedów.
Przyszła do mnie Iwona (ta z Wojtasów) i przeczekałyśmy pod blokiem do końca operacji. Zaczepiłam wychodzącego stamtąd dr Snelę i dowiedziałam się, że "wszystko poszło dobrze, ma wsadzonych do nogi 6 drutów, ale wszystko będzie dobrze".
Po dwóch godzinach od oddania Bysia, miałam go z powrotem na sali. Jeszcze z zamkniętymi oczami wymamrotał "idziemy sie psejść".... .... co stało się jego obecnym marzeniem życiowym.
Cały zabieg, czas po zabiegu i noc Bysiek przetrwał nadspodziewanie dobrze, choć następnego dnia pojawiła się lekka gorączka. Utrzymywała się przez kolejne dwa dni i na szczęście minęła.
Wycięto w gipsie tzw. okienko, żeby można było kontrolować stan rany, która na pierwszy rzut oka wydała mi się nie najgorsza. Porobiły się na niej pęcherze, ale pani Halinka spuściła z nich płyn i na razie jest dobrze.
Plusem tego, że Bysiek czucia w nogach nie ma jest to, że kompletnie nie czuł bólu...., ale minusem jest to, że w związku z tym nie wiedzieliśmy, czy gips go uwiera, czy przeszkadza, czy ciśnie itd.
Nie spodziewałam się, że tak nieźle przetrwamy ten szpitalny czas. Rysowaliśmy, czytaliśmy bajki, oglądaliśmy też czasem... no i przez to, że w szpitalu o mocno nieprzyzwoitej godzinie się wstaje, Bysiek na szczęście spał w ciągu dnia trochę.
To auto piękne rysowała mamusia
Zapadła decyzja, że w piątek wychodzimy do domu. Zrobili zdjęcie RTG, z którego dr Snela wyczytał, że "wszystko jest dobrze" (mam nadzieję, że nie jest to standardowa formułka "jego wysokości" ) przegipsowali nogę, bo stary gips był mało stabilny i wyjęli wenflon.
Najbardziej co mnie "dżaźni" (poprawna pisownia to: drażni) w tych lekarzach, to że żaden nie powie co i jak mamy robić i postępować po wyjściu do domu, tylko każdy mówi: "dowie się pani przy wypisie"...
A przy wypisie doktor mówi: "proszę się podpisać i możecie iść do domu". Skurczybyki.
Pytam więc co i jak? I w odpowiedzi słyszę: "do wizyty w poradni ortopedycznej (termin na środę 31.03 mamy) leżeć jak w szpitalu".
Bardzo zabawne.
Dziecko, które musi obecnie spać na plecach z nogą pod niebiosami, a odkąd samo potrafi się przewracać śpi (a raczej spało) w takiej pozycji...
Moje dziecko jest podłogowe, bawić się chce, a nie leżeć z nogą pod niebiosami... siedzieć i przemieszczać się w jakiś sposób, a nie leżeć z nogą pod niebiosami.... Dobre sobie. Jedyny sposób, żeby go zatrzymać w łóżku, to bajki w telewizji. Wtedy jedynie mogę otworzyć okienko w gipsie i wietrzyć ranę. Tak bardzo chcę, żeby się dobrze goiła....
Najmilszą dla Bysia częścią tej "przygody" są prezenty
Bawi się na podłodze mimo zakazów, ale uwierzcie, nie jestem w stanie mu zabronić tego. I w dodatku uważam, że nic mu z tego powodu nie będzie. Jego marzeniem jest zdjąć gips choć na chwilę i trochę pochodzić....
Tymczasem w maju czeka nas powrót na oddział, w celu wyjęcia części drutów z nogi. Dostaniemy wtedy krótszy gips na chyba 2 tygodnie, a potem...może będzie mógł już zacząć rehabilitację i chodzenie. Za jakieś pół roku, kolejny raz wrócimy do szpitala i będą wyjmować resztę drutów. A miało być tak pięknie....
Bardzo dziękuję za trzymanie kciuków i za wszystkie życzenia