czwartek, 25 listopada 2010

Chyba pomogło...

Witam Was cieplutko, bo na zewnątrz coraz zimniej... Szaro, buro i ponuro. No ale jesień przyszła... rady na to nie ma

No ale o ważniejszym chciałam, bo trzymane przez Was kciuki pomogły.
Byliśmy wczoraj w poradni ortopedycznej, zdjęcie RTG nogi zrobiliśmy i nasz pan doktor powiedział, że wreszcie widzi, że noga zaczęła iść ku lepszemu... nie wiem czy noga może iść ku lepszemu, ale to cytat jest

No i puenta jest najważniejsza.
Jest lepiej i wreszcie to światełko w tunelu zaczynam widzieć znacznie wyraźniej. Choć patrząc na nogę, nie widać tego dobrze, to jednak muszę uwierzyć na słowo lekarzowi, żebym nie osiwiała do końca.

Zdecydowałam, że w związku z polepszeniem się sytuacji... pojedziemy zrobić Byśkowi nowe ortezy. Wreszcie. Już dawno mieliśmy to zrobić, bo noga z poprzedniej ortezy wychodzi, a przez ten gipsior nie mogliśmy ruszyć z miejsca.
I mimo tego, że "ta biedna" noga wciąż nienaturalnie zgrubiona i pod ochroną jest, to ortezy robimy... uważam, że to najlepsze wyjście, bo czekać mogłabym jeszcze baaaaaardzo długo na powrót do normy, a gwarancji, że takowy nastąpi nie mam żadnej.

Tak więc dziś nocą ciemną wyjeżdżamy do Goerlitz.... Zgorzelca po niemieckiej stronie, gdzie mieści się (fantastyczny mam nadzieję) zakład ortopedyczny. Jedziemy tak daleko, bo ja wciąż szukam i próbuję który sprzęt będzie dla Byśka najlepszy i da mu najwięcej stabilizacji ale i swobody w codziennym życiu.

No a poza tym..... ze Zgorzelca do Nowej Soli jest całkiem bliziutko, więc... wrócimy zapewne w niedzielę dopiero, ale za to z nowymi zdjęciami . Moje dzieci szczęśliwe, a ja... po prostu bardzo, bardzo się cieszę, że znowu mam pretekst do odwiedzin u przyjaciół.


  &

Wykopałam dziś zdjęcia, które cyknęłam kiedyś Byśkowi podczas zabawy gogosami (to takie malutkie stworki, które za zakupy można było dostać w pewnym hipermarkecie). Nasze gogosy, to podarunki dla Byśka z kilku źródeł, bo kto wiedział, że zbieramy ten przynosił. (Agaszko dzięki) 


Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us


Spokojnego i udanego weekendu życzę Wam wszystkim

wtorek, 23 listopada 2010

Nocą

Późno jak nie wiem, ale dostaję opitol, że nic nie piszę... Tak więc specjalnie dla dziewczyn z nocnych pogaduszek... piszę .

Bysiek ostatnio głównie w domu siedział zamiast do przedszkola chodzić, bo chory był. 
A zaczęło się od tego, że zauważyłam, że nie słyszy dobrze.... podczas zabawy z Olą co chwilę mówił: "co?... co?" i to się wciąż powtarzało. A ponieważ po ostatniej infekcji oddychał głównie przez usta i coraz bardziej chrapie, zadzwoniłam do laryngologa i umówiłam się na wizytę. 

Na miejscu okazało się, że Bysiek ma wysiękowe zapalenie uszu. Bezbolesne na szczęście, więc się nie skarżył wcale, nie było też kataru ani nic więcej... taka nietypowa infekcja. Dostał leki i już jest o wiele lepiej. Natomiast teraz kaszle jak szalony. Niestety Olka też. 
Dr laryngolog kazała nam wziąć pod uwagę możliwość wycięcia Byśkowi trzeciego migdała, który (już kiedyś jakiś lekarz zwrócił mi na to uwagę) jest trochę przerośnięty. Na moje pytania o częstsze chorowanie po ewentualnym wycięciu, powiedziała, że nie powinno dziecko więcej chorować... że powinno być lepiej, ale możliwości infekcji nie da się wykluczyć i w takim przypadku trzeba wybrać tzw. "mniejsze zło". 
Ja i tak sceptycznie do tego podchodzę, biorąc pod uwagę ilość narkoz jakie Bysiek przechodził i zabiegów, nie sądzę aby wycinanie migdała było w tej chwili priorytetem... Owszem, jeśli faktycznie będzie to konieczne i choroby uszu będą się powtarzać bądź nasilać, to kto wie? Ale teraz... teraz mówię nie, dziękuję. Poczekam i zobaczę.

Tak jak kiedyś, kiedy Bysiol był jeszcze całkowicie niegadającym Byśkiem, pewna logopedka powiedziała mi, że trzeba mu podciąć wędzidełko po językiem, bo będzie miał problemy z mówieniem, i namawiała mnie na jak najszybsze załatwienie sprawy, póki jest mały i stresował się będzie mniej... (na pewno stres mniejszy... he he he). 
Olałam sprawę i logopedkę i poszłam do innej. Pomogło. Bez cięcia .

Może i tym razem się obejdzie... może po prostu przejdzie infekcja i więcej nie wróci.... daj Boże.
I tak mam dość szwendania się po przychodniach, a jeszcze w tym roku czeka nas kilka wizyt u specjalistów.

Nie bardzo lubię pisać o tym, co ma być, bo lubię być po i pisać co już przeszliśmy... nie lubię pisać jaka czeka nas wizyta i czego się po niej spodziewam, albo co chciałabym usłyszeć. Dlatego z reguły jestem tu i zdaję relację z wizyty po fakcie, niż proszę o zaciśnięcie kciuków za coś tam.... 

Ale tym razem tak wiele bym chciała, tak bardzo, tak się obawiam, że proszę... zaciśnijcie kciuki na środę, oczywiście o wizytę u ortopedy chodzi. 

Dziś bez zdjęć będzie, ale za to napiszę jak Bysiek gada... np.:
"mamo, ja nie umiłem tego zrobić"
Czekaliśmy ostatnio na przyjazd montera od telewizora, a Bysiek pyta: "kiedy przyjdzie ten naprawnik?"
Przy okazji notki o okuliście zapomniałam napisać jak Bysiek odczytuje na tablicy do badania wzroku cyfry... zna: 0,1,2, ale przy 4 i 7 miał nie lada kłopoty. Z zapamiętaniem jak się nazywają, bo rozróżnia bez problemu. Tylko te nazwy... Tak więc jesteśmy u okulisty i Bysiek czyta pokazywane mu przez panią cyfry: "zero, jeden, z dziurką, dwa, z daszkiem..." Jak łatwo się domyślić "z dziurką" to 4, a "z daszkiem" to 7. :)

Spokojnego tygodnia Wam życzę :)


sobota, 20 listopada 2010

Kochasz dzieci, nie pal śmieci !

Półtora tygodnia temu Olka przyszła ze szkoły mówiąc:
"mamo, znowu idziemy do prezydenta z tą akcją.... no.... wiesz.... kochasz śmieci, nie pal dzieci.... eeee chyba odwrotnie"

No i faktycznie. Poszli.
Trzeba było dziecko uzbroić w worek na śmiecie, w który się odziało, a na szyi trzeba było zawiązać piękny szal z czerwonej bibuły.

Akcja proekologiczna, a takie popieramy.
Ola chodzi do szkoły, która bardzo obszernie zajmuje się zagadnieniami i uświadamianiem uczniów i rodziców w zakresie eko właśnie.... segregacja odpadów, recykling, elektrośmiecie, oszczędność wody i energii itd.

Na temat samej akcji, która organizowana była także w ubiegłym roku, możecie sobie obszerniej poczytać o tutaj... 

Natomiast w tym linku możecie zobaczyć rzeszowskie Aktualności, w których była krótka relacja z przeprowadzonej akcji pod Urzędem Wojewódzkim (proponuję od razu przejść do minuty 5:20, gdzie zaczyna się to, o co mi chodzi)  

Kto zna nas osobiście, ten chyba pozna fasOlę, a kto nie, temu podpowiem, że dziecko mówiące: "na przykład jakichś butelek plastikowych, plastiku...." to właśnie moje dziecko

Jeszcze jeden link... do gazety online. (tam też Olkę widać he he he)


Fotki autorstwa mojej siostry, która jest mamą Kuby - pierwszoklasisty tej samej szkoły (jako dodatkowa opieka wędrowała razem z "pochodem" do władz).

Ola z dioksyną

Image Hosted by ImageShack.us

Tu razem z Kubą
Image Hosted by ImageShack.us

P.S.
Dopisać muszę, że dzięki ekologicznemu wychowaniu Oli, dowiedziałam się, że istnieje coś co się nazywa "dioksyna"... a nie wiedziałam i usiłowałam jej wcisnąć, że na pewno źle usłyszała, bo z pewnością o toksynę chodziło


A całkiem gratis dorzucam (bo powstrzymać się nie mogę) dwie fotki z wakacji 2009 roku, które przy okazji przekazywania mi zdjęć z "pochodu", Baśka dodała do folderu....


Moje udane dzieci:

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

niedziela, 14 listopada 2010

Okulista

Kurcze... narobiłam takich zaległości, że nie wiem o czym najpierw pisać. A wszystko przez to, że najpierw wcale mnie do sieci nie ciągnęło, a potem się przeziębiłam. Po raz kolejny. Chyba już 4 raz od sierpnia tego roku. Jak nic będę się musiała wybrać do lekarza.... ze sobą. No nie ważne.

Byliśmy z Byśkiem u okulisty, żeby skontrolować wadę i sprawdzić dno oka. Jeśli obraz dna oka jest prawidłowy, to wodogłowie powinno być stabilne. Tak więc żebyśmy mogli spać spokojnie, to systematycznie (co jakiś czas) powinniśmy robić takie badanie. 
Więc byliśmy. 
Dno oka prawidłowe, natomiast wada wzroku (którą szokując mnie totalnie stwierdzono w maju ubiegłego roku), trochę się pogorszyła.... więc z okularów +2,5 zlecono nam zmianę na +3 w każdym oku.  
Dobrze, że Bysiek zrobił się odrobinę bardziej karny i teraz grzecznie nosi okulary. W zasadzie nie mamy z tym żadnych problemów.... przynajmniej tyle.


Tak więc nasz prywatny okularnik ma teraz nowsze i bardziej "trendy" okulary. A co! Trza iść z modą
(na zęby nie patrzcie, bo na środku zaciemnienie z lapisu niestety jest)

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us


A tu moje dzieci w komplecie... 
Image Hosted by ImageShack.us

niedziela, 7 listopada 2010

W piątą rocznicę....

Znałam kiedyś psa... psa, któremu  niektórzy zawdzięczają życie. 
Bo to był pies ratownik - Burak... suka mojej cioci, także dzięki której powstał STORAT, organizacja, w której pracują ludzie o wielkich sercach... za darmo. Potrafią przez całą noc chodzić w ulewnym deszczu żeby znaleźć zaginioną osobę... 
A Burak, to pies który jak dzwonił telefon z Policji, że akcja będzie, zaczynała szczekać na wybiegu jak szalona, bo wiedziała, że do pracy idzie, naprawdę to czuła.... Pamiętam świetnie. Niesamowita suka o niesamowitych oczach....     


Image Hosted by ImageShack.us


Tekst Pani Zofii Mrzewińskiej, która jest jednym z członków STORATU

"Czterdzieste czwarte wezwanie"

         Ciemnowilczaste szczenię urodzone 18 marca 1996 roku zapisano w księgach rodowodowych jako Uti Borek Zwierzyniecki, owczarek niemiecki, suka.
         I przez pierwsze cztery miesiące życia nadal pozostawała Uti. Nie było na nią chętnych - bura, o niemodnym namaszczeniu, żółtooka, nie zapowiadała się na miss wystaw - na dodatek, zgodnie z nonsensowną modą, panującą od dawna w hodowli owczarków niemieckich - jej sztywny, garbaty grzbiet i mocno kątowane  tylne kończyny powodowały dziwny, niepewny ruch. A po szczeniaku wyhodowanym w klatce, wożonym tylko po wystawach w poszukiwaniu nabywców, trudno było poznać niegdyś tak częste w rasie, wybitne cechy charakteru..
         Nie wybierano więc Uti do hodowli ani do pracy. Aż na wystawie w Rzeszowie szczeniak łypnął jastrzębim oczkiem na przechodzącą panią, szukającą koniecznie burej, tylko burej suki, ot tak, by w domu nie było zbyt pusto po wyjeździe córki na studia.. I gdy spotkały się wzrokiem - Uti została Burą.
         Tylko że Marta, nowa właścicielka już nie Uti, a Burej, zbyt długo była trenerem, by pozwolić szczeniakowi rosnąć bez pracy, bez szkolenia, tylko na kanapowca..
         Nie było to łatwe - zaniedbania kojcowe pierwszych czterech miesięcy życia już rzutują na chęć współpracy z człowiekiem. Modna, a tak naprawdę kaleka budowa owczarka utrudniała swobodny ruch po terenie innym niż wystrzyżony trawnik czy równy asfalt. Ale Uti - już Bura - zbierała dzielnie na leśnołąkowych wyprawach rozlatujące się łapy, atakowała bodaj półmetrowe piaszczyste wzniesienia, leciała w dół na łeb, na szyję i próbowała jeszcze i jeszcze raz. Żeby silnie rozwiniętymi mięśniami nadrobić to, co człowiek zepsuł w aparacie ruchu owczarka niemieckiego.
         Zawzięta, uparta i samodzielna suczka coraz chętniej pokazywała, że chociaż umie wiele - niekoniecznie ma ochotę być pokornym pluszakiem do zagłaskiwania. Po jednej z takich demonstracji, córka Marty krzyknęła do szalejącej młodej psicy - "ależ ty nie jesteś żadna Bura, tylko wstrętne Buraczysko!!!"
         Tak właśnie Uti - Bura - zamieniała się w Buraka. Już na zawsze. I jako Burak zapisała najpiękniejsze karty w historii polskiego ratownictwa, pracując w Stowarzyszeniu Cywilnych Zespołów Ratowniczych z Psami "Storat" od chwili jego zawiązania w Rzeszowie w 2000 roku.
         Była pierwszą suką w Polsce, którą nauczono sygnalizować znalezienie poszukiwanego człowieka bringselem - po znalezieniu ofiary pies chwyta za zawieszony pod obrożą pasek, trzymając go w zębach wraca po przewodnika, oddaje bringsel i wraca z przewodnikiem do zaginionego. Była też pierwszą polską suką ratowniczą, która zdała egzaminy psa lawinowego, tropiącego, poszukiwawczego i gruzowego, przeprowadzane zgodnie z regulaminem IRO - międzynarodowej organizacji ratowniczej.
         Od 2000 roku uczestniczyła w 43 akcjach poszukiwawczych - nie licząc akcji tylko rozpoczynanych, czy kończących się w chwili przyjazdu na miejsce zgłoszenia, po informacji, że zaginiony wrócił już ze spaceru lub zatelefonował z miejscowości odległej o 300 km od miejsca rzekomego zaginięcia.
         43 razy Burak, w kamizelce ratowniczej, z podpiętym bringselem, na hasło "szukaj, człowiek" ruszała sprawdzić nosem wyznaczony jej teren, przepracowując łącznie 507 godzin.
         Skuteczności pracy psa ratowniczego nie mierzy się liczbą odnalezionych ludzi.  Bo dziesiątki razy pies przeszukuje teren, w którym nikogo nie ma,  gdyby było wiadomo, gdzie jest zaginiony - nie trzeba byłoby przeszukiwać setek hektarów... Ale nie zdarzyło się nigdy, by w terenie przeszukiwanym przez Buraka i oznaczonym jako pusty - pozostał nie odnaleziony człowiek. Choć zdarzyło się odwrotnie - bura suka znalazła zaginioną kobietę w miejscu starannie przeszukanym przed nią przez dziesiątki ludzi...
         Praca psa ratowniczego ma często dramatyczne, nie radosne zakończenie.
         20 marca 2001 roku podano komunikat przez radio - w Załużu na Rzeszowszczyźnie  dzień wcześniej zaginęło 3-letnie dziecko, ktokolwiek może pomóc, ktokolwiek wie... Była to trzecia akcja poszukiwawcza zespołów ratowniczych "Storatu" i Buraka. Z ciężkim sercem ratownicy wyruszyli nocą w las - lodowaty deszcz i marznąca mżawka przekreślały niemal szansę, by 3-latek mógł ocaleć, ale zawsze jest cień nadziei. Może dziecko znalazło szałas w lesie, może ktoś je spotkał i zabrał do domu, a nie zdążył powiadomić rodziców... Po kilku godzinach przeszukiwania lasu i zarośli Burak zatrzymała się nad dużą żółtawą celuloidową lalką leżącą na wznak w kałuży, dotknęła jej nosem i oczekiwała na pochwalny okrzyk radości. Ale ten jeden jedyny raz Marta nie zdołała pochwalić psa radośnie. Bo to nie była lalka, w kałuży leżało martwe, zamarznięte dziecko z buzią pokrytą warstewką lodu i zeszklonymi oczami.
         Padło wiele pytań, - dlaczego poprzedniego dnia ludzie nie znaleźli dziecka. Bo psi nos jest nieporównanie bardziej skuteczny niż ludzkie oczy. Dlaczego nie wezwano wcześniej ekipy z psami - bo mało kto wiedział o takiej możliwości. Ale straszliwy żal pozostał - i świadomość, że tylko pies mógł zdążyć z ratunkiem.
         Nie było już wątpliwości, że jeden użyty w poszukiwaniach pies jest skuteczniejszy niż tyraliera ludzi. Więc akcji z udziałem psów, także z udziałem Buraka było coraz więcej.
        W tym samym roku, pracując łącznie w 15 poszukiwaniach, Burak odnalazła zwłoki mężczyzny w lasach niedaleko Żmigrodu - starszy, chory człowiek szedł na skróty, prawdopodobnie w chwili poprzedzającej atak epilepsji zaszył się w krzakach głogu, gęstych, że tylko pies mógł wskazać to miejsce.. W kolejnej akcji Burak doprowadziła strażaków na brzeg rzeczki, gdzie utonęła kilkuletnia dziewczynka.

        Człowiek wierzy temu, co zobaczy - dla psa najważniejsze są informacje uzyskane nosem. W czerwcu 2002 roku wezwano "Storat" do Gorzyc - chora kobieta, cierpiąca na zaniki pamięci, znikła bez śladu. Rodzina i sąsiedzi przeszukali dom i zabudowania gospodarcze, zanim wezwano pomoc. Ale Marta skierowała Buraka do starannie przeszukanej przez ludzi i równie starannie zamkniętej stodoły - bo w takiej sytuacji zaczyna się od ponownego, przy pomocy psa, przeszukania domu i zabudowań. Po sześciu minutach intensywnego węszenia Burak szczekaniem i uniesionym nosem wskazała niedostępny dla niej stryszek = tam ktoś jest!!! Nieprawdopodobne, jednak możliwe - gdy przystawiono drabinę, okazało się, że na belkowaniu stryszku, niewidoczna dla patrzących z drabiny i dla patrzących od dołu leżała nieprzytomna kobieta. Gdyby nawet odzyskała świadomość - nie mogłaby zejść o własnych siłach, drabina, po której weszła na stryszek, została odsunięta przez ludzi prowadzących wcześniej poszukiwania, a wołania o ratunek nikt nie usłyszałby z zamkniętej stodoły. Najkrótsza praca Buraka zakończyła się najcenniejszym sukcesem - uratowaniem życia człowiekowi. I zaraz następne, szczęśliwie zakończone poszukiwanie - po dwóch miesiącach, po kilkugodzinnej nocnej akcji - nad ranem Burak doprowadziła do niemal pionowego urwiska nad Sanem. Do miejsca, z którego 90-letnia kobieta spadła wprost w naniesione powodzią krzaki i gałęzie.. Troje ratowników z trudem wyciągnęło staruszkę z pułapki - jakimś cudem kobieta przeżyła zimną, deszczową noc, zanim odnalazł ją pies..
      Mijały miesiące i lata pracy, były straszliwie trudne kilkunastogodzinne bezskuteczne poszukiwania w Bieszczadach... Bywała rozpoczynana praca, przerwana po kilku godzinach informacją, że ktoś odnalazł się u znajomych, a nawet w... szpitalu. I głośna w całej Polsce akcja w Żorach, gdzie drugi zespół "Storatu", także z owczarkiem niemieckim, pracując równocześnie z Burakiem, ale w innym terenie, odnalazł żywe dziecko, zaginione przed trzema dniami, szukane bezskutecznie przez setki ludzi.... (...) 

       Pewny był nos Buraka, niezawodna jej pasja pracy, samodzielność i wytrwałość, zdolność komunikowania ludzkiemu partnerowi wszystkiego, co rejestrowała nosem. Ale łapy i kręgosłup "modnie" hodowanego owczarka niemieckiego odmawiają posłuszeństwa około 7-8 roku życia. Jeszcze - po paromiesięcznym odpoczynku - wspomagana rehabilitacją i lekarstwami Burak znowu stanęła w gotowości, jeszcze przez kolejne dwa lata ubrana w kamizelkę z krzyżem, z przypiętym do obroży bringselem, czekała w napięciu na hasło - "szukaj, człowiek"!
       Latem 2005 roku decyzja o emeryturze dla Buraka była nieodwołalna. I chociaż Burak jeździła na krótkie, ostrożne treningi, to przecież nie dała się oszukać - pies ratowniczy doskonale wie, kiedy przewodnik sam lub z innym psem wyrusza nie na trening, a na prawdziwą akcję. Pozostawała wtedy w domu, smutna, przygaszona, w oczekiwaniu, że przyjdzie wezwanie i dla niej, ona przecież nadal chce, umie, pamięta...
       Jesienią jak nigdy chyba - raptownie zmieniła się pogoda. Po niemal upalnym, dusznym dniu 6 listopada, w środku nocy lżej było oddychać, ale serce Buraka nagle zabiło niespokojnie. Podniosła się z legowiska obok łóżka pani, trąciła swoją śpiącą partnerkę nosem - "ja coś czuję, czy to już pora?" Zanim Marta zdążyła z gabinetu lekarskiego przynieść słuchawki i środki nasercowe - Burak wyruszyła sama, wezwana na ostatnią, czterdziestą czwartą akcję. Odbiegła jak zawsze szybko, nie oglądając się, bez wahania, jak gdyby chciała dogonić i wyprzedzić w biegu dźwięk najważniejszych dla niej słów - "Burak, szukaj, człowiek"...
       
       Postawiono w Krakowie pomnik psa, czekającego na swojego pana. Jaki pomnik, z czego należałoby wystawić zwierzętom, które ratują życie człowieka? Ze słów, czy z ludzkiej wiernej pamięci? Czy z poszanowania praw do godnego życia stworzeń tak całkowicie od ludzi zależnych, trwających przy nas już tysiące lat?