No i niestety.
Dobrnęliśmy do paskudnej "rocznicy".
Właśnie minęło dokładnie pół roku (trudno mi w to uwierzyć, ale jednak), odkąd Bysiek ma nogę zakutą w gips.... okropne to, ale płakała nie będę, bo mój smutny nastrój na szczęście minął.
Badania (żeby znaleźć źródło problemu) robimy powoli, ale o ich wynikach nie będę na razie pisała, bo chcę skończyć serię badań i skonsultować ich wyniki z lekarzem, żebym głupot i domysłów tutaj nie wypisywała
Wczoraj byliśmy w przychodni bo mieliśmy się stawić do kontroli, ale Pana doktora niestety nie było... po raz kolejny zresztą , tak więc nowości żadnych nie mam do przekazania.
Pewnie powinnam zdradzić co i jak słychać w "sprawie przedszkola", ale tak sobie myślę, że jeszcze trochę poczekam zanim o tym napiszę, bo w tym temacie też trochę "zawieszeni" jesteśmy... z winy nogi niestety.
Ach... jednak jest pewna "nowość"... zapisałam się na kurs języka angielskiego.
Nigdy wcześniej nie było mi dane uczyć się tego języka, bo w szkole "miałam" rosyjski i niemiecki z których niestety nic dziś nie pamiętam. A co do angielskiego... ciężka sprawa. Nie jestem pewna, czy i jak długo będę miała zapał do nauki, ale na razie jest fajnie. Podoba mi się i mam nadzieję, że kiedyś będę potrafiła się dogadać i kto wie? Może kiedyś przyda mi się do czegoś