... nie ostatnia, ale poprzednia środa.
W poniedziałek (przed koszmarną środą właśnie) byliśmy w Warszawie, gdzie ortopeda zlecił nam zrobienie różnych badań w związku z niegojącą się nogą. Tak więc we wtorek biegałam od gabinetu do gabinetu i załatwiałam skierowania.
Oczywiście ze zleconych nam badań tylko badanie krwi możemy sobie "strzelić" na NFZ, ponieważ na pozostałe trzeba czekać do przyszłego roku, bo co? Oczywiście "limity się skończyły", więc i kolejka już na przyszły rok się rozciągnęła.
Nieważne.
Ważne jest to, że nawet jeśli potrzebuję zrobić dziecku badanie prywatnie, to i tak muszę mieć na nie skierowanie.... a jeszcze ważniejsze jest to, że to skierowanie MUSI być od lekarza z gabinetu prywatnego. Dlaczego?
A dlatego, że jeśli byłoby od lekarza któremu płaci NFZ to płacąc za badanie mogłabym np. założyć ośrodkowi zdrowia sprawę, że pobrali pieniądze za badanie, które ja powinnam mieć za darmo, bo jestem ubezpieczona. Ot i takie realia są.
Ale to też już nieważne tak naprawdę.
Najważniejsze, że badanie prywatnie da się zrobić... "od ręki".
W poniedziałek (przed koszmarną środą właśnie) byliśmy w Warszawie, gdzie ortopeda zlecił nam zrobienie różnych badań w związku z niegojącą się nogą. Tak więc we wtorek biegałam od gabinetu do gabinetu i załatwiałam skierowania.
Oczywiście ze zleconych nam badań tylko badanie krwi możemy sobie "strzelić" na NFZ, ponieważ na pozostałe trzeba czekać do przyszłego roku, bo co? Oczywiście "limity się skończyły", więc i kolejka już na przyszły rok się rozciągnęła.
Nieważne.
Ważne jest to, że nawet jeśli potrzebuję zrobić dziecku badanie prywatnie, to i tak muszę mieć na nie skierowanie.... a jeszcze ważniejsze jest to, że to skierowanie MUSI być od lekarza z gabinetu prywatnego. Dlaczego?
A dlatego, że jeśli byłoby od lekarza któremu płaci NFZ to płacąc za badanie mogłabym np. założyć ośrodkowi zdrowia sprawę, że pobrali pieniądze za badanie, które ja powinnam mieć za darmo, bo jestem ubezpieczona. Ot i takie realia są.
Ale to też już nieważne tak naprawdę.
Najważniejsze, że badanie prywatnie da się zrobić... "od ręki".
W środę rano najpierw pojechaliśmy na pobranie krwi do badań, a potem objechaliśmy rzeszowskie szpitale, szukając miejsca gdzie zrobią Byskowi angio TK (to takie badanie jak tomografia komputerowa, tylko że podczas badania podaje się dożylnie kontrast, który barwi naczynia dzięki czemu stają się one bardziej widoczne, ujawniają się drobne zmiany, ogniska czy guzy) i scyntygrafię nogi (badanie przy którym dzięki podaniu niewielkich dawek izotopów promieniotwórczych można przy użyciu scyntygrafu - gammakamery, uzyskać obraz interesujących nas narządów i co najważniejsze dla mnie, ocenę ich czynności). Okropnie to brzmi, ale dla mojego spokoju i pewności, że niczego nie przeoczyliśmy badania te robimy.
Scyntygrafię umówiliśmy na koniec września, bo wcześniejszego terminu nie mieli, ale z angio TK sprawa była trochę bardziej skomplikowana.
W trzecim z kolei szpitalu w którym byliśmy, polecono nam, że najprościej i najszybciej dowiemy się wszystkiego w jednej z rzeszowskich prywatnych klinik.
I faktycznie.
Pani w rejestracji zapytała: "czy dziecko jest na czczo, bo można badanie zrobić za 15 minut".
Doznałam lekkiego szoku i chyba tylko dlatego zgodziłam się na zrobienie badania "od ręki".
Potem wszystko tak się toczyło, jakbyśmy z Byśkiem przez pomyłkę wsiedli na karuzelę.... w dodatku rozpędzoną.
Wypłaciłam kasę z bankomatu (ha! dobrze, że jeszcze tam była), bo gotówki przy sobie nie noszę najczęściej i wróciłam do kliniki. Tam doznałam olśnienia, że moje dziecko ma gips na nodze i chyba jednak nie będzie to tak proste jak mi się wydawało. Zapakowałam Byśka do auta i pojechałam do przychodni. Poprosiłam o rozgipsowanie nogi na 2 godziny, żebym mogła go wykąpać i z powrotem pojechaliśmy do kliniki.
A tam... niespodzianka. Na badanie "od ręki" czekaliśmy z głodnym (bo wciąż na czczo) Byśkiem prawie półtorej godziny. Myślałam, że oszaleję, albo gryźć zacznę.
Wreszcie nas wezwali. Bysiek był już tak umęczony, że od razu się rozdarł, więc "ekipa tomografowa" wpadła w panikę, że skoro on się denerwuje teraz, to jak uleży na badaniu grzecznie i że to trzeba bez ruchu być 15 minut i że najlepiej to by było zrobić badanie w znieczuleniu.
Wkurzyłam się nie na żarty.
No bo dlaczego nie zaproponowano mi wcześniej, żebym się zastanowiła, wzięła taką opcję pod uwagę i zdecydowała... tylko wtedy kiedy działać czas, to oni z czymś takim wyjeżdżają (a to przecież ważna kwestia)... I kurcze tak mnie wkurzyli, że sama dość miałam więc bez namysłu zgodziłam się na opcję ze znieczuleniem (dodatkowe 150 zł do 550 zł za badanie), bez próbowania czy Bysiek uleży.... żałuję, bo myślę, że jakaś tam szansa jest, że dalibyśmy radę.
Wkłucie było koszmarem... Krzyś płakał mi w rękaw, żebym go zabrała do domu, że on nie chce tu być i żeby go zostawili w spokoju.... płakałam razem z nim.
Uśpili, badanie zrobili, Bysiek się wybudził, zapłaciliśmy i wzięliśmy fakturę (bo, ufff dzięki wpłatom [DZIĘKUJEMY!!!!] na Byśka subkonto w fundacji możemy sobie pozwolić na prywatne badania w razie potrzeby) i pognaliśmy z powrotem do przychodni zagipsować nogę.
Potem pędem po Olę do szkoły i wreszcie o 14.50 byliśmy w domu i moje cierpliwe dziecię dostało pierwszy tego dnia posiłek!
Niestety zaraz musieliśmy pędzić z powrotem do przychodni, bo (tym razem z Olą) umówiona byłam na wizytę u alergologa.... "kot do odstrzału" usłyszałyśmy po testach
Ola uczulona jest głównie na kurz (nie wiem kto na kurz nie jest uczulony?), ale i na kota reakcja się pojawiła.
Tak więc nasza Psocia powinna wkrótce opuścić nasze mieszkanko blokowe. Mamy nadzieję, że znajdzie lokum w zaprzyjaźnionym domu, żeby Ola mogła ją czasem widywać...
Koniec wpisu, bo i tak za długi "wyszedł"
Scyntygrafię umówiliśmy na koniec września, bo wcześniejszego terminu nie mieli, ale z angio TK sprawa była trochę bardziej skomplikowana.
W trzecim z kolei szpitalu w którym byliśmy, polecono nam, że najprościej i najszybciej dowiemy się wszystkiego w jednej z rzeszowskich prywatnych klinik.
I faktycznie.
Pani w rejestracji zapytała: "czy dziecko jest na czczo, bo można badanie zrobić za 15 minut".
Doznałam lekkiego szoku i chyba tylko dlatego zgodziłam się na zrobienie badania "od ręki".
Potem wszystko tak się toczyło, jakbyśmy z Byśkiem przez pomyłkę wsiedli na karuzelę.... w dodatku rozpędzoną.
Wypłaciłam kasę z bankomatu (ha! dobrze, że jeszcze tam była), bo gotówki przy sobie nie noszę najczęściej i wróciłam do kliniki. Tam doznałam olśnienia, że moje dziecko ma gips na nodze i chyba jednak nie będzie to tak proste jak mi się wydawało. Zapakowałam Byśka do auta i pojechałam do przychodni. Poprosiłam o rozgipsowanie nogi na 2 godziny, żebym mogła go wykąpać i z powrotem pojechaliśmy do kliniki.
A tam... niespodzianka. Na badanie "od ręki" czekaliśmy z głodnym (bo wciąż na czczo) Byśkiem prawie półtorej godziny. Myślałam, że oszaleję, albo gryźć zacznę.
Wreszcie nas wezwali. Bysiek był już tak umęczony, że od razu się rozdarł, więc "ekipa tomografowa" wpadła w panikę, że skoro on się denerwuje teraz, to jak uleży na badaniu grzecznie i że to trzeba bez ruchu być 15 minut i że najlepiej to by było zrobić badanie w znieczuleniu.
Wkurzyłam się nie na żarty.
No bo dlaczego nie zaproponowano mi wcześniej, żebym się zastanowiła, wzięła taką opcję pod uwagę i zdecydowała... tylko wtedy kiedy działać czas, to oni z czymś takim wyjeżdżają (a to przecież ważna kwestia)... I kurcze tak mnie wkurzyli, że sama dość miałam więc bez namysłu zgodziłam się na opcję ze znieczuleniem (dodatkowe 150 zł do 550 zł za badanie), bez próbowania czy Bysiek uleży.... żałuję, bo myślę, że jakaś tam szansa jest, że dalibyśmy radę.
Wkłucie było koszmarem... Krzyś płakał mi w rękaw, żebym go zabrała do domu, że on nie chce tu być i żeby go zostawili w spokoju.... płakałam razem z nim.
Uśpili, badanie zrobili, Bysiek się wybudził, zapłaciliśmy i wzięliśmy fakturę (bo, ufff dzięki wpłatom [DZIĘKUJEMY!!!!] na Byśka subkonto w fundacji możemy sobie pozwolić na prywatne badania w razie potrzeby) i pognaliśmy z powrotem do przychodni zagipsować nogę.
Potem pędem po Olę do szkoły i wreszcie o 14.50 byliśmy w domu i moje cierpliwe dziecię dostało pierwszy tego dnia posiłek!
Niestety zaraz musieliśmy pędzić z powrotem do przychodni, bo (tym razem z Olą) umówiona byłam na wizytę u alergologa.... "kot do odstrzału" usłyszałyśmy po testach
Ola uczulona jest głównie na kurz (nie wiem kto na kurz nie jest uczulony?), ale i na kota reakcja się pojawiła.
Tak więc nasza Psocia powinna wkrótce opuścić nasze mieszkanko blokowe. Mamy nadzieję, że znajdzie lokum w zaprzyjaźnionym domu, żeby Ola mogła ją czasem widywać...
Koniec wpisu, bo i tak za długi "wyszedł"
1 komentarz:
Bardzo mi przykro z powodu Waszych problemów ze zrobieniem badania, ale najważniejsze, że już jesteście po i mam nadzieję, że już niedługo będziecie wiedzieli jak pomóc Krzysiowi, aby noga szybciej się zrastała, przecież już od dawna najwyższa na to pora.
Pozdrawiam e.
Prześlij komentarz