W ubiegłą niedzielę pojechaliśmy po raz pierwszy na zajęcia z hipoterapii.
Ponieważ Bysiek znowu przechodzi totalny kryzys związany z niechęcią do ćwiczeń, to jedna z naszych rehabilitantek zaproponowała nam coś zupełnie innego.
Tak, żeby dać Byśkowi trochę wytchnienia od "normalnych" ćwiczeń, a jednocześnie nadal wzmacniać mięśnie i równowagę.
Poleciła nam rehabilitantkę, która zajmuje się terapią hipo i ma swoją klacz, z którą pracuje z dziećmi.
I choć na zajęcia musimy dojeżdżać 26 km, to uważam, że warto spróbować, tym bardziej, że Byśkowi na razie (nie chcę zapeszyć) zajęcia się podobają, a druga sprawa - przy okazji także Olka próbuje jazdy...
Początek wcale nie był łatwy... Bysiek trzymał się kurczowo mojej szyi, tak że nie wiedziałam czy uda mi się go oderwać, ale jakoś poszło. Całe 20 minut wytrzymał, a potem kazał się zdjąć ;)
Dopiero na drugich zajęciach pogłaskał konia i zapytał jak się nazywa... lody zostały przełamane.
"Nie wsiadam na konia"
"No dobra, ale zaraz schodzę..."
Tak więc prosimy o trzymanie kciuków za powodzenie na nowych zajęciach.... a na koniec dodam, że jakoś ostatnio ciut bardziej optymistycznie patrzę w przyszłość (oczywiście o zagipsowaną nogę mi chodzi).
2 komentarze:
takie nowości a ty nic nie mówisz!
I jak Krzyś na zajęciach? Przekonał się?
pozdrawiam e.
Prześlij komentarz