Kolejny weekend za nami.
Kolejny bardzo ładny weekend, z którego żal było nie skorzystać, dlatego znowu z domu nas wywiało.
Tym razem nie do KasiP , choć nam akurat smutno z tego powodu....
Tym razem pojechaliśmy o wiele bliżej nas, ale za to w miejsce, w którym nieczęsto można mnie spotkać. Były to mianowicie, góry.
I kto mnie zna bardzo dobrze, ten zdziwi się słusznie, bo ja to taki mocno niechodzący typ jestem. Uwielbiam morze i tam mogę jechać zawsze i to z największą ochotą, ale góry.... to tak raczej na obrazku.
To znaczy, nie neguję ich uroku, piękna i tego "czegoś" co w sobie mają, ale to nieszczęsne wchodzenie na nie...... To na ogół ponad moje siły i chęci.
A jednak czasem zdarza się, że coś mi odbije i wtedy wraz z innymi chętnymi jedziemy odrobinkę pochodzić.
Oczywiście najłatwiej nam jest pojechać w nasze rodzime Bieszczady, bo nie mamy do nich daleko i spokojnie można obrócić w jeden dzień. Tak też było właśnie w ten weekend.
Moja mama od kilku miesięcy marudziła, że poszłaby na Caryńską, bo dawno nie była, a ponieważ ja nie byłam nigdy (tylko mi się tu nie śmiać ), to postanowiliśmy zebrać chętnych i tam uderzyć.
Wiedziałam, że ja z Byśkiem to daleko nie zajdziemy, bo ja niechodząca, a Byśka Marek na plecach musi dźwigać, ale Ola i Marek mieli dojść z resztą na szczyt.
Stało się jednak inaczej.
Może dlatego, że Bysiek był bardzo grzeczny w nosidle, a może dlatego, że dobrze mi się szło.... a może dlatego, że miałam tą Caryńska "zdobyć".
I sama do dziś jestem w szoku, że jednak wszyscy na szczyt dotarliśmy.
Fajnie było. Choć wiało tak strasznie, że ledwo można się było na szlaku utrzymać, a Bysiek czapką zasłoniętą miał całą głowę z twarzą włącznie, to warto było się pomęczyć. Muszę to przyznać.
Tym razem miałam aparat i fotki wrzucić muszę, bo wiem już, że niektóre niedowiarki zdjęć na potwierdzenie moich słów wymagają. Tak jakby to było wielkie "halo" na Caryńską wejść... phi...
No więc odrobinę przydługa fotorelacja będzie, bo trudno mi się na mniej zdjęć zdecydować.
Startujemy...
"Z bacią na góly ide"
Już ma dość samodzielnej wędrówki pod górę... (całkiem jak mama)
Dalej nie idę...
Takiego ususzonego żubra widzieliśmy ;)
Ola też z nami szła :)
Byś
W trakcie wędrówki.... widok na Połoninę Wetlińską
Wszystkie dzieciaki na odpoczynku...
Idziemy
No i obowiązek... czyli sikanie na trasie
Pod górę
Widoczki
Szczyt zdobyty!!!
Odpoczynek na szczycie
Schodzimy. Ten ludzik w zielonej kurtce, to Fasola
Idziemy po bardziej płaskim terenie
"idę w góry, cieszyć się życiem...." (a co najważniejsze - SAM)
koniec czerwonego szlaku... jesteśmy w Ustrzykach Górnych.... uffff
Kolejny bardzo ładny weekend, z którego żal było nie skorzystać, dlatego znowu z domu nas wywiało.
Tym razem nie do KasiP , choć nam akurat smutno z tego powodu....
Tym razem pojechaliśmy o wiele bliżej nas, ale za to w miejsce, w którym nieczęsto można mnie spotkać. Były to mianowicie, góry.
I kto mnie zna bardzo dobrze, ten zdziwi się słusznie, bo ja to taki mocno niechodzący typ jestem. Uwielbiam morze i tam mogę jechać zawsze i to z największą ochotą, ale góry.... to tak raczej na obrazku.
To znaczy, nie neguję ich uroku, piękna i tego "czegoś" co w sobie mają, ale to nieszczęsne wchodzenie na nie...... To na ogół ponad moje siły i chęci.
A jednak czasem zdarza się, że coś mi odbije i wtedy wraz z innymi chętnymi jedziemy odrobinkę pochodzić.
Oczywiście najłatwiej nam jest pojechać w nasze rodzime Bieszczady, bo nie mamy do nich daleko i spokojnie można obrócić w jeden dzień. Tak też było właśnie w ten weekend.
Moja mama od kilku miesięcy marudziła, że poszłaby na Caryńską, bo dawno nie była, a ponieważ ja nie byłam nigdy (tylko mi się tu nie śmiać ), to postanowiliśmy zebrać chętnych i tam uderzyć.
Wiedziałam, że ja z Byśkiem to daleko nie zajdziemy, bo ja niechodząca, a Byśka Marek na plecach musi dźwigać, ale Ola i Marek mieli dojść z resztą na szczyt.
Stało się jednak inaczej.
Może dlatego, że Bysiek był bardzo grzeczny w nosidle, a może dlatego, że dobrze mi się szło.... a może dlatego, że miałam tą Caryńska "zdobyć".
I sama do dziś jestem w szoku, że jednak wszyscy na szczyt dotarliśmy.
Fajnie było. Choć wiało tak strasznie, że ledwo można się było na szlaku utrzymać, a Bysiek czapką zasłoniętą miał całą głowę z twarzą włącznie, to warto było się pomęczyć. Muszę to przyznać.
Tym razem miałam aparat i fotki wrzucić muszę, bo wiem już, że niektóre niedowiarki zdjęć na potwierdzenie moich słów wymagają. Tak jakby to było wielkie "halo" na Caryńską wejść... phi...
No więc odrobinę przydługa fotorelacja będzie, bo trudno mi się na mniej zdjęć zdecydować.
Startujemy...
"Z bacią na góly ide"
Już ma dość samodzielnej wędrówki pod górę... (całkiem jak mama)
Dalej nie idę...
Takiego ususzonego żubra widzieliśmy ;)
Ola też z nami szła :)
Byś
W trakcie wędrówki.... widok na Połoninę Wetlińską
Wszystkie dzieciaki na odpoczynku...
Idziemy
No i obowiązek... czyli sikanie na trasie
Pod górę
Widoczki
Szczyt zdobyty!!!
Odpoczynek na szczycie
Schodzimy. Ten ludzik w zielonej kurtce, to Fasola
Idziemy po bardziej płaskim terenie
"idę w góry, cieszyć się życiem...." (a co najważniejsze - SAM)
koniec czerwonego szlaku... jesteśmy w Ustrzykach Górnych.... uffff
7 komentarzy:
Pięknie się ogląda (zwłaszcza w zaciszu domowym), troszkę zazdroszczę...
Kajka- jesteś mistrzynią sikania w warunkach polowych :)
ps przelewu jeszcze nie sprawdziliśmy
KasiaOP
Ach i zapomniałam dodać, że mamę Twoją miło mi było pooglądać.
Jeśli mogę mieć jakieś życzenia, to poproszę jeszcze o zdjęcie super niani - Łysego...
K.
Sikamy (ja wiesz) prawie wszędzie :)
A jeśli chodzi o fotkę Łysego... to sprawę przemyślę ;)
No Szacuneczek!!! :)
Widze,ze wyprawa bardziej zorganizowana była. i ku mojemu zdziwieniu... wychodziliście z Ustrzyk... a podejscie jest dramatyczne.Za zadjecia na dowód wyprawy dziekuje...bo tym niedowiarkiem to prze panstwa ja jestem :P.Mam cichutką nadzieje,ze następnym razem uda nam sie razem wyjśc na jakiś szczyt bieszczadzki..no i faktycznie zdjecie Łysego mogłabyś wrzucic skoro tak juz po raz któryś go wspominasz:P :D
p.s.
Marek przez wzgląd na nosidełko z Bysiem-jestes HARDcorem :)
Owszem Aniu, ja też nie spodziewałam się, że Marek Byśka dodźwiga na szczyt... ;)
A z Ustrzyk wcale nie wychodziliśmy, tylko tam zeszliśmy... do dziś mnie kolano boli od tego zejścia :)
Hej. Myślę, że chętnych więcej by było, gdyby wiedzieli o takiej fajne wyprawie. ;)
Zdjęcia są super - dzielne dzieciaki, urzekające widoki i córka do mamy niesamowicie podobna. ;)
Pozdrówka, buziaki i udanego łykendu.
Prześlij komentarz