Ehhh, nawet pisać mi się (prawie) nie chce....
Bysiek znowu nogę ma w gipsie, ale od początku zacznę. Od początku, czyli od wizyty u dr Sneli sprzed naszego wyjazdu.
30 czerwca byliśmy na wizycie, na której mieliśmy zdjąć twardy gips i założyć lekki.
Tak też się stało. Co prawda oczekaliśmy się z dziećmi jak nie wiem, bo trwało to 3 godziny, ale cóż... wybrzydzać nie będę, choć osobiście uważam, że bez problemu mogliby się w tej nieszczęsnej przychodni lepiej zorganizować.
Bo kto to widział, żeby na zdjęcie gipsu tyle czekać
Najważniejsze, że doczekaliśmy się i że Pan Maciek (chłopak, który pracuje w gabinecie zabiegowym przychodni ortop.) założył nam leciutki zdejmowalny gips.
Dr Snela co prawda jak zwykle miał ze 2 minuty czasu dla nas i tylko powiedział, żebyśmy się po powrocie z wakacji pokazali...
Dzięki temu szczęśliwie przetrwaliśmy cały wakacyjny wyjazd i nie było potrzeby utrzymywania Krzysia poza wodą. Zdejmowaliśmy miękki gips, zakładaliśmy na operowaną nóżkę skarpetkę i starą łuskę... i tak zaopatrzonego puszczaliśmy do wody.
Tydzień po tamtej wizycie zdjęliśmy szwy, a właściwie, to sama mu je wyjęłam, bo choć najpierw myślałam, że specjalisty szukać w Międzywodziu będę, to potem zdanie zmieniłam. Doszłam bowiem do wniosku, że nie jest to nic trudnego i że na pewno sama sobie poradzę. I dobrze zrobiłam.
Tak więc Międzywodzie przetrwaliśmy i po powrocie do domu zadzwoniłam, żeby umówić się na prywatną wizytę do dr Sneli.... przyjmował akurat ostatni raz przed swoim urlopem, a miał wolne miejsce, więc znowu nam się udało. Poszliśmy na wizytę.
Bysiek pokazał jak chodzi w gipsie i ortezie, a potem pokazaliśmy nogę. Pan doktor zapytał, czy ona ma tak spuchniętą nogę? Powiedziałam, że nie, że to chyba obrzęk taki od zabiegu się utrzymuje....
Dostaliśmy pozwolenie na zrobienie nowych ortez i na chodzenie bez gipsu już, a w ortezach właśnie, przy czym zwrócił nam doktor uwagę, żeby nie robić jakoś bardzo wymyślnego sprzętu dla Krzysia, bo jest szansa, że on docelowo kiedyś może nawet bez niczego chodził będzie.... Cieszy mnie to, ale dziś nie wyobrażam sobie jeszcze, żebym miała Byśka postawić bez niczego i namawiać go na chodzenie Może faktycznie.... kiedyś.
Wróciliśmy do domu w super nastrojach. Chciałam jeszcze na noc założyć gips miękki, ale okazało się, że nie jestem w stanie go "zamknąć"... brzegi nie schodziły się. Oglądnęłam dokładnie nogę i stwierdziłam, że jednak jest ona spuchnięta i że dr Snela miał rację zauważając to.
Rano zadzwoniłam i powiedziałam co mnie martwi.
Po południu stawiliśmy się w szpitalu na zrobienie zdjęcia. Okazało się, że widać tam złamanie sprzed kilku dni... pani z zakładu RTG wypytywała mnie, czy gdzieś się Krzyś nie uderzył, czy nic nie zauważyłam i czy nic go nie boli?
I w tym cały problem. Byśka nie boli, bo czucia nie ma.... Nie powie, że coś jest nie tak, że się uderzył i że nie może stanąć na przykład... Nie boli, więc wstaje i chodzi.
Ortopeda, który nas na izbie oglądał, stwierdził że skoro i tak gips Bysiek założony ma, to nic robić nie trzeba i że to wcale nie jest złamanie, tylko lekarka opisująca zdjęcie nie mając porównania do poprzednich fotek i nie wiedząc co dziecko miało operowane, wystawiła błędny wniosek...
Ciekawe więc dlaczego widać zmianę sprzed kilku dni??????
Nic to. Na tą rozmowę napatoczył się akurat (znowu na nasze szczęście) dr Snela, który choć na urlopie oficjalnie jest, czasem do szpitala zagląda. Zdjęcie oglądnął i orzekł, że nie jest tak jak być powinno i trzeba na kolejne 3 tygodnie założyć znowu ciężki gips.
Jestem spokojniejsza.
Nie pozwalam na razie Byśkowi chodzić i cieszę się, że nie zostawili go w tym lekkim sprzęcie, który najwyraźniej się nie sprawdził w jego przypadku. Intryguje mnie, czego dowiem się za te 3 tygodnie....
Tak więc znowu kiblujemy w domku, tym bardziej, że od kilku dni w Rzeszówku paskudna pogoda króluje. Jest zimno i deszcz pada, co mi akurat bardzo nie leży, bo ja ciepłolubna jestem. Mogę tylko jeszcze bardziej cieszyć się, że podczas naszych wakacji, pogoda cudna była. Doceniam
"Kociu, pokaz ząbki..."
"nie lazaj mnie no..."
Bysiek znowu nogę ma w gipsie, ale od początku zacznę. Od początku, czyli od wizyty u dr Sneli sprzed naszego wyjazdu.
30 czerwca byliśmy na wizycie, na której mieliśmy zdjąć twardy gips i założyć lekki.
Tak też się stało. Co prawda oczekaliśmy się z dziećmi jak nie wiem, bo trwało to 3 godziny, ale cóż... wybrzydzać nie będę, choć osobiście uważam, że bez problemu mogliby się w tej nieszczęsnej przychodni lepiej zorganizować.
Bo kto to widział, żeby na zdjęcie gipsu tyle czekać
Najważniejsze, że doczekaliśmy się i że Pan Maciek (chłopak, który pracuje w gabinecie zabiegowym przychodni ortop.) założył nam leciutki zdejmowalny gips.
Dr Snela co prawda jak zwykle miał ze 2 minuty czasu dla nas i tylko powiedział, żebyśmy się po powrocie z wakacji pokazali...
Dzięki temu szczęśliwie przetrwaliśmy cały wakacyjny wyjazd i nie było potrzeby utrzymywania Krzysia poza wodą. Zdejmowaliśmy miękki gips, zakładaliśmy na operowaną nóżkę skarpetkę i starą łuskę... i tak zaopatrzonego puszczaliśmy do wody.
Tydzień po tamtej wizycie zdjęliśmy szwy, a właściwie, to sama mu je wyjęłam, bo choć najpierw myślałam, że specjalisty szukać w Międzywodziu będę, to potem zdanie zmieniłam. Doszłam bowiem do wniosku, że nie jest to nic trudnego i że na pewno sama sobie poradzę. I dobrze zrobiłam.
Tak więc Międzywodzie przetrwaliśmy i po powrocie do domu zadzwoniłam, żeby umówić się na prywatną wizytę do dr Sneli.... przyjmował akurat ostatni raz przed swoim urlopem, a miał wolne miejsce, więc znowu nam się udało. Poszliśmy na wizytę.
Bysiek pokazał jak chodzi w gipsie i ortezie, a potem pokazaliśmy nogę. Pan doktor zapytał, czy ona ma tak spuchniętą nogę? Powiedziałam, że nie, że to chyba obrzęk taki od zabiegu się utrzymuje....
Dostaliśmy pozwolenie na zrobienie nowych ortez i na chodzenie bez gipsu już, a w ortezach właśnie, przy czym zwrócił nam doktor uwagę, żeby nie robić jakoś bardzo wymyślnego sprzętu dla Krzysia, bo jest szansa, że on docelowo kiedyś może nawet bez niczego chodził będzie.... Cieszy mnie to, ale dziś nie wyobrażam sobie jeszcze, żebym miała Byśka postawić bez niczego i namawiać go na chodzenie Może faktycznie.... kiedyś.
Wróciliśmy do domu w super nastrojach. Chciałam jeszcze na noc założyć gips miękki, ale okazało się, że nie jestem w stanie go "zamknąć"... brzegi nie schodziły się. Oglądnęłam dokładnie nogę i stwierdziłam, że jednak jest ona spuchnięta i że dr Snela miał rację zauważając to.
Rano zadzwoniłam i powiedziałam co mnie martwi.
Po południu stawiliśmy się w szpitalu na zrobienie zdjęcia. Okazało się, że widać tam złamanie sprzed kilku dni... pani z zakładu RTG wypytywała mnie, czy gdzieś się Krzyś nie uderzył, czy nic nie zauważyłam i czy nic go nie boli?
I w tym cały problem. Byśka nie boli, bo czucia nie ma.... Nie powie, że coś jest nie tak, że się uderzył i że nie może stanąć na przykład... Nie boli, więc wstaje i chodzi.
Ortopeda, który nas na izbie oglądał, stwierdził że skoro i tak gips Bysiek założony ma, to nic robić nie trzeba i że to wcale nie jest złamanie, tylko lekarka opisująca zdjęcie nie mając porównania do poprzednich fotek i nie wiedząc co dziecko miało operowane, wystawiła błędny wniosek...
Ciekawe więc dlaczego widać zmianę sprzed kilku dni??????
Nic to. Na tą rozmowę napatoczył się akurat (znowu na nasze szczęście) dr Snela, który choć na urlopie oficjalnie jest, czasem do szpitala zagląda. Zdjęcie oglądnął i orzekł, że nie jest tak jak być powinno i trzeba na kolejne 3 tygodnie założyć znowu ciężki gips.
Jestem spokojniejsza.
Nie pozwalam na razie Byśkowi chodzić i cieszę się, że nie zostawili go w tym lekkim sprzęcie, który najwyraźniej się nie sprawdził w jego przypadku. Intryguje mnie, czego dowiem się za te 3 tygodnie....
Tak więc znowu kiblujemy w domku, tym bardziej, że od kilku dni w Rzeszówku paskudna pogoda króluje. Jest zimno i deszcz pada, co mi akurat bardzo nie leży, bo ja ciepłolubna jestem. Mogę tylko jeszcze bardziej cieszyć się, że podczas naszych wakacji, pogoda cudna była. Doceniam
"Kociu, pokaz ząbki..."
"nie lazaj mnie no..."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz