środa, 23 lutego 2011

U nas.... szkarlatyna :(

Bysiek chory.
Tak mi się już w niedzielę wydawało, że jakiś taki niemrawy trochę jest, ale doszłam do wniosku, że jak się wyśpi, to mu przejdzie. 
W poniedziałek do przedszkola średnio chętnie się wybierał, ale poza tym, nic dziwnego po nim nie było widać. Za to jak po niego przyszłam.... już widziałam, że jest całkiem nie tak. 
Był osowiały, zły i miał zbyt duże jak na niego wypieki na twarzy. Poza tym po prawie 5 godzinach bez cewnikowania, ściągnęłam zaskakująco mało moczu i to mnie też zaniepokoiło. A wieczorem na ciele pojawiła się wysypka i podwyższona temperatura. 
I już byłam w domu, bo w przedszkolu wisiała kartka z informacją, że w placówce pojawiły się przypadki szkarlatyny.
Rano nie mógł przełknąć soku (dołączyło się gardło i to solidnie), więc od razu pojechaliśmy do przychodni.
Pediatra nie miała wątpliwości, że to szkarlatyna, więc zostaliśmy uziemieni na dobre w domu.

A po Byśku widać "gołym okiem", że chory jest. Nie ma siły chodzić, marudzi trochę i śpiący też bardziej niż zwykle. Ale to wina gorączki....
No i nic nie je poza kluskami, bo te łatwe do przełknięcia są i nie drażnią gardła. Tak więc cały dzień jemy kluski, dużo pijemy i ładujemy leki.


Mój szkarlatynowy kluskojad...

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us

Image Hosted by ImageShack.us


Teraz sobie spokojnie śpi, ale za pół godziny muszę mu podać antybiotyk, który ma brać co 8 godzin...
No cóż... byle do wiosny! 
Bo podobno wtedy dzieci mają już nie chorować, he he he.



Brak komentarzy: