W poniedziałek byliśmy w Łodzi.
Umówieni byliśmy na pobranie miary nowych łusek, przede wszystkim nocnych, ale nastawieni byliśmy także na konieczność zrobienia dziennych. I tak się stało. Po rozmowie z panią Madzią, która robiła także obecne Bysiolkowe ortezki, ustaliliśmy, że z powodu ciągle pojawiających się odgnieceń, trzeba zrobić nowe, a co za tym idzie większe łuski dzienne.
W związku z tym, trzeba było zagipsować Byśkowi (jak ja to mówię) 4 nogi.
To znaczy dwie nogi, ale każdą po dwa razy, bo jest to wygodniejsze dla wykonującego łuski. Jeden komplet z przeznaczeniem na dzienny osprzęt, a drugi na nocny.
Każdy komplet będziemy mieć z innymi obrazeczkami, żeby nam się nie myliły... :)
Podczas gipsowania Bysiek był bardzo grzeczniutki, jak to często z nim bywa (wszystkie 4 formy zrobiono bez żadnej przerwy) i w nagrodę dostał od pani Madzi znaczek "dzielny pacjent SOL", a my obiecaliśmy wizytę w McDonalds'ie...
Dodatkowo zamówiliśmy adidaski, które mają pasować do ortez (za jedyne 750zł.... byłam w szoku, ale to buty, które dopasowuje się w Belgii, więc może dlatego ta oszałamiająca cena). Postanowiłam je zamówić, żeby zobaczyć co mają w sobie takiego i czy warto będzie następnym razem też je kupić. Mam nadzieję, że będą super pasowały i nie będziemy mieć kłopotu z szukaniem bucików do ortez, przynajmniej przez jakiś czas. Musimy też na lato dobrać sandałki, ale to jak już będziemy mieć w rękach ortezki. Tak więc z ciężkim sercem podpisałam zamówienie warte kupę kasy. Ale cóż zrobić.
Mam nadzieję, że jakieś pieniążki uda nam się zebrać na Krzysia subkoncie, żebyśmy mogli rozliczyć to zamówienie, bo w przeciwnym razie chyba kredyt będziemy musieli wziąć....
Cały wyjazd do SOLa uważam za bardzo udany i muszę przyznać, że czuję wewnętrzny spokój po wizycie i rozmowie z panią Madzią... (podobno w niedługim czasie zamierza przenieść się do Warszawskiego oddziału, więc następne ortezki w stolicy chyba robić będziemy).
Po drodze mój szwagier (mówimy na niego Łysy), który pojechał z nami, żeby zobaczyć jak bierze się miarę na łuski, zabawiał Krzysia w samochodzie, dmuchając mu w buzię. Bysiek się śmiał, ale w końcu miał dość:
Bysiek - "Nie muchaj Cisia"
Łysy - "dlaczego nie mogę dmuchać?"
Bysiek - "Cisiu nie jest balonik"
Łysy - "a kto ty jesteś?"
Bysiek - "mały Polak!" (zamiast "Polak mały" z wiersza)
Bysiek ogólnie cały wyjazd zniósł bardzo dzielnie i nad wyraz cierpliwie, ale po powrocie do domu padł bardzo szybko i to bez mleka. Udało mi się go scewnikować, przebrać w piżamkę i ... pstryknąć mu fotkę jak "poległ" z "brumem" w ręku....
Umówieni byliśmy na pobranie miary nowych łusek, przede wszystkim nocnych, ale nastawieni byliśmy także na konieczność zrobienia dziennych. I tak się stało. Po rozmowie z panią Madzią, która robiła także obecne Bysiolkowe ortezki, ustaliliśmy, że z powodu ciągle pojawiających się odgnieceń, trzeba zrobić nowe, a co za tym idzie większe łuski dzienne.
W związku z tym, trzeba było zagipsować Byśkowi (jak ja to mówię) 4 nogi.
To znaczy dwie nogi, ale każdą po dwa razy, bo jest to wygodniejsze dla wykonującego łuski. Jeden komplet z przeznaczeniem na dzienny osprzęt, a drugi na nocny.
Każdy komplet będziemy mieć z innymi obrazeczkami, żeby nam się nie myliły... :)
Podczas gipsowania Bysiek był bardzo grzeczniutki, jak to często z nim bywa (wszystkie 4 formy zrobiono bez żadnej przerwy) i w nagrodę dostał od pani Madzi znaczek "dzielny pacjent SOL", a my obiecaliśmy wizytę w McDonalds'ie...
Dodatkowo zamówiliśmy adidaski, które mają pasować do ortez (za jedyne 750zł.... byłam w szoku, ale to buty, które dopasowuje się w Belgii, więc może dlatego ta oszałamiająca cena). Postanowiłam je zamówić, żeby zobaczyć co mają w sobie takiego i czy warto będzie następnym razem też je kupić. Mam nadzieję, że będą super pasowały i nie będziemy mieć kłopotu z szukaniem bucików do ortez, przynajmniej przez jakiś czas. Musimy też na lato dobrać sandałki, ale to jak już będziemy mieć w rękach ortezki. Tak więc z ciężkim sercem podpisałam zamówienie warte kupę kasy. Ale cóż zrobić.
Mam nadzieję, że jakieś pieniążki uda nam się zebrać na Krzysia subkoncie, żebyśmy mogli rozliczyć to zamówienie, bo w przeciwnym razie chyba kredyt będziemy musieli wziąć....
Cały wyjazd do SOLa uważam za bardzo udany i muszę przyznać, że czuję wewnętrzny spokój po wizycie i rozmowie z panią Madzią... (podobno w niedługim czasie zamierza przenieść się do Warszawskiego oddziału, więc następne ortezki w stolicy chyba robić będziemy).
Po drodze mój szwagier (mówimy na niego Łysy), który pojechał z nami, żeby zobaczyć jak bierze się miarę na łuski, zabawiał Krzysia w samochodzie, dmuchając mu w buzię. Bysiek się śmiał, ale w końcu miał dość:
Bysiek - "Nie muchaj Cisia"
Łysy - "dlaczego nie mogę dmuchać?"
Bysiek - "Cisiu nie jest balonik"
Łysy - "a kto ty jesteś?"
Bysiek - "mały Polak!" (zamiast "Polak mały" z wiersza)
Bysiek ogólnie cały wyjazd zniósł bardzo dzielnie i nad wyraz cierpliwie, ale po powrocie do domu padł bardzo szybko i to bez mleka. Udało mi się go scewnikować, przebrać w piżamkę i ... pstryknąć mu fotkę jak "poległ" z "brumem" w ręku....
1 komentarz:
hahaha :D :) z Byśka nam mistrz ciętej riposty rośnie :D :) pojaśnił sprawe ;)
Prześlij komentarz