Dziś KasiaO zapytała mnie przez telefon niestety, bo jedyne 600 km nas dzieli: "co u Was słychać?"
No więc powiedziałam jej, że "nic, zupełnie nic i zupełnie nie mam o czym opowiadać". A KasiaO na to, że "może to wcale nie jest niestety, bo czasem to lepiej, że nic się nie dzieje i że spokój jest...." Fakt, ale u mnie jakoś to inaczej wygląda.
Popadłam w jakiś durny stan zobojętnienia i "nic mi się nie chcenia". Tak, jakby dopadło mnie zdecydowanie za wcześnie przesilenie jesienne..... albo zaczyna mi poważnie doskwierać fakt, że nic pożytecznego nie robię. Chyba powinnam poszukać sobie jakiejś pracy.
Niestety piszę, że muszę sobie pracy poszukać, bo choć jestem obecnie na urlopie wychowawczym, to zakład fotograficzny w którym jestem cały czas zatrudniona, nie potrzebuje obecnie pracowników i wiem, bo tak się umówiłam z szefową, że jeśli będę chciała wrócić, a pracy dla mnie nie będzie, to będę szukać sobie innej.
Układ dobry i wcale go nie żałuję. Serio. Poszli mi bardzo na rękę, kiedy tego potrzebowałam i za to jestem im bardzo wdzięczna. Poza tym wiele razy mogłam na nich liczyć i wiem, że jeśli tylko praca by była, to z całą pewnością mogłabym na swoje miejsce wrócić... No ale niestety.
Inna sprawa, że ja do "normalnej" pracy to nie jestem w stanie pójść, bo z Byśkiem nikt nie zostanie, a jak na razie do przedszkola nie pójdzie. A nawet jeśli by poszedł, to i tak co 3 godziny musiałabym do tego przedszkola drałować, żeby go wycewnikować....
W takich momentach bardzo żałuję, że nie skończyłam studiów. Studiowałam pedagogikę wczesnoszkolną i gdybym przewidziała, że praca nauczyciela będzie praktycznie jedyną z możliwych, jakie mogłabym wykonywać mając niepełnosprawne dziecko, to z całą pewnością te studia bym skończyła. Ale..... mądra to ja jestem po fakcie.
Teraz to nie wyobrażam sobie siedzenia na uczelni przez cały weekend. Już sobie wyobrażam jak mnie kość ogonowa boli....
I dlatego, że studiować mi się nie chce, a na inną pracę mam marne szanse, to tak siedzę i biadolę i zwalam wszystko na przesilenie jesienne.... Zawsze to daje mi nadzieję, na powrót energii do życia z przyjściem zimy. Zobaczymy.
Ola wdrożyła się bezproblemowo w rok szkolny, ale niestety z wiadomością dla mnie niewesołą, że nie zamierza dalej trenować skoków do wody. Niestety. I choć ja żałuję bardzo, to rozumiem, że się boi i nie mogę jej oczywiście do niczego zmusić. I nie zamierzam. Mogę namawiać, ale i tak z tego chyba nic nie będzie. Niestety jak na razie nie chce się też uczyć języka angielskiego i nie rozumie, że w dzisiejszych czasach, to po prostu norma. Może zmądrzeje w tej kwestii, ale też na siłę jej nie zapiszę na dodatkowe zajęcia. Poza lekcjami chodzi na basen i w zamian za skoki, trenuje akrobatykę - sekcja batut. Ciekawe, czy na długo....?
Bysiek jest okazem zdrowia.
Chodzenie trenuje wytrwale - obecnie kusi go chodzenie rakiem, czyli dosłownie tyłem. I tak jak to powtarza moja mama: "najlepszym rehabilitantem dla Byśka jest kupa dzieci dokoła". Ciągle musi się starać, żeby za nimi nadążyć, jak oni skaczą to i on po swojemu usiłuje się unieść, jak tańczą to i on kręci się w kółko, a jak mu uciekają, to drze się na nich ile sił w płucach.....
Czasem się jednak zdarza, że ma dość chodzenia. Wtedy oznajmia mi głośno na środku ulicy tak, żeby wszyscy dokoła słyszeli: "boli mie nóska". I zaczyna się z taką śpiewką drzeć, a na mnie wszyscy patrzą złym wzrokiem, który wyraźnie mówi jaka to ze mnie zła matka, bo takie chore dziecko zmuszam do chodzenia. Dobre to jest.
Taki naburmuszony Bysiek jest całkiem ładny...
"Gangongowe" lody (muszę na ludzki przełożyć, że te lody Danonkowe są) na poważnie...
.... i na wesoło.
No więc powiedziałam jej, że "nic, zupełnie nic i zupełnie nie mam o czym opowiadać". A KasiaO na to, że "może to wcale nie jest niestety, bo czasem to lepiej, że nic się nie dzieje i że spokój jest...." Fakt, ale u mnie jakoś to inaczej wygląda.
Popadłam w jakiś durny stan zobojętnienia i "nic mi się nie chcenia". Tak, jakby dopadło mnie zdecydowanie za wcześnie przesilenie jesienne..... albo zaczyna mi poważnie doskwierać fakt, że nic pożytecznego nie robię. Chyba powinnam poszukać sobie jakiejś pracy.
Niestety piszę, że muszę sobie pracy poszukać, bo choć jestem obecnie na urlopie wychowawczym, to zakład fotograficzny w którym jestem cały czas zatrudniona, nie potrzebuje obecnie pracowników i wiem, bo tak się umówiłam z szefową, że jeśli będę chciała wrócić, a pracy dla mnie nie będzie, to będę szukać sobie innej.
Układ dobry i wcale go nie żałuję. Serio. Poszli mi bardzo na rękę, kiedy tego potrzebowałam i za to jestem im bardzo wdzięczna. Poza tym wiele razy mogłam na nich liczyć i wiem, że jeśli tylko praca by była, to z całą pewnością mogłabym na swoje miejsce wrócić... No ale niestety.
Inna sprawa, że ja do "normalnej" pracy to nie jestem w stanie pójść, bo z Byśkiem nikt nie zostanie, a jak na razie do przedszkola nie pójdzie. A nawet jeśli by poszedł, to i tak co 3 godziny musiałabym do tego przedszkola drałować, żeby go wycewnikować....
W takich momentach bardzo żałuję, że nie skończyłam studiów. Studiowałam pedagogikę wczesnoszkolną i gdybym przewidziała, że praca nauczyciela będzie praktycznie jedyną z możliwych, jakie mogłabym wykonywać mając niepełnosprawne dziecko, to z całą pewnością te studia bym skończyła. Ale..... mądra to ja jestem po fakcie.
Teraz to nie wyobrażam sobie siedzenia na uczelni przez cały weekend. Już sobie wyobrażam jak mnie kość ogonowa boli....
I dlatego, że studiować mi się nie chce, a na inną pracę mam marne szanse, to tak siedzę i biadolę i zwalam wszystko na przesilenie jesienne.... Zawsze to daje mi nadzieję, na powrót energii do życia z przyjściem zimy. Zobaczymy.
Ola wdrożyła się bezproblemowo w rok szkolny, ale niestety z wiadomością dla mnie niewesołą, że nie zamierza dalej trenować skoków do wody. Niestety. I choć ja żałuję bardzo, to rozumiem, że się boi i nie mogę jej oczywiście do niczego zmusić. I nie zamierzam. Mogę namawiać, ale i tak z tego chyba nic nie będzie. Niestety jak na razie nie chce się też uczyć języka angielskiego i nie rozumie, że w dzisiejszych czasach, to po prostu norma. Może zmądrzeje w tej kwestii, ale też na siłę jej nie zapiszę na dodatkowe zajęcia. Poza lekcjami chodzi na basen i w zamian za skoki, trenuje akrobatykę - sekcja batut. Ciekawe, czy na długo....?
Bysiek jest okazem zdrowia.
Chodzenie trenuje wytrwale - obecnie kusi go chodzenie rakiem, czyli dosłownie tyłem. I tak jak to powtarza moja mama: "najlepszym rehabilitantem dla Byśka jest kupa dzieci dokoła". Ciągle musi się starać, żeby za nimi nadążyć, jak oni skaczą to i on po swojemu usiłuje się unieść, jak tańczą to i on kręci się w kółko, a jak mu uciekają, to drze się na nich ile sił w płucach.....
Czasem się jednak zdarza, że ma dość chodzenia. Wtedy oznajmia mi głośno na środku ulicy tak, żeby wszyscy dokoła słyszeli: "boli mie nóska". I zaczyna się z taką śpiewką drzeć, a na mnie wszyscy patrzą złym wzrokiem, który wyraźnie mówi jaka to ze mnie zła matka, bo takie chore dziecko zmuszam do chodzenia. Dobre to jest.
Taki naburmuszony Bysiek jest całkiem ładny...
"Gangongowe" lody (muszę na ludzki przełożyć, że te lody Danonkowe są) na poważnie...
.... i na wesoło.
2 komentarze:
No to ściskam i kciuki trzymam za poprawę nastroju.
K.
Pierwsza fotka super:)
kaja
Prześlij komentarz