Hmmm, zacznę od tego, że właśnie wpisując tytuł posta zaglądnęłam do słownika, bo od jakiegoś już czasu nurtowało mnie, jak to z tym słowem jest... "pospieszny", czy też może "pośpieszny"?
I sama nie wiem, które z tych słów jest mi bliższe, powiedzmy sercu.
Czasem posługuję się tym, a czasem tamtym. I jak właśnie wyczytałam w mądrej książce... obydwie formy są poprawne. Ha! I dobrze.
Tak więc u nas ortopeda dziś pospieszny będzie opisany, a nie pośpieszny. A co...?
I w zasadzie powinnam napisać "spóźniony, więc pospieszny". Bo dokładnie tak to było.
Mieliśmy z Krzysiem być na 10.30 w przychodni, a do gabinetu weszliśmy o 12.55.
I w tym miejscu znowu dziękuję Ani, która na szczęście miała wtedy dyżur w szpitalu, za to, że poratowała nas jajkiem niespodzianką, drożdżówką i gazetą z Bobem Budowniczym... bo nie wiem, czy Bysiek długo by wytrzymał, gdyby nie to jajko .
Ale dotrwaliśmy.
Nie mogłam odpuścić, bo w zasadzie pojechaliśmy do dr Sneli głównie po termin planowanego zabiegu operacyjnego na tą Bysiolową nieszczęsną nózię.
Weszliśmy, zaczęłam Bysia rozbierać, a doktor powiedział: "najbliższy wolny termin?".
Ja na to: "może być, bo chciałabym zdążyć z powrotem do formy przed wakacjami...".
Oglądnął nogi i powiedział, że po korekcji stopa powinna być ustawiona prosto.
Zapytałam o kolano, które też jest w nieprawidłowym ułożeniu, to usłyszałam: "nie poprawi się kolano, jak skorygujemy stopę".
Byłam w szoku, bo przecież w grudniu na wizycie prywatnej twierdził coś innego (tutaj możecie poczytać) i chyba ten szok spowodował, że zamilkłam i o nic już nie zapytałam.... Jak wyszłam z gabinetu, to byłam wściekła na siebie. Zachowałam się jak kretynka, zdominowana przez lekarza, któremu nie chce się niczego tłumaczyć i chce się jak najszybciej pozbyć pacjenta z gabinetu.
I dosłownie, tak pospiesznie wizyta wyglądała, że nawet z gabinetu wyszłam z nieubranym Byśkiem. Aż brzydko mi się chce napisać....
Termin więc mamy. Na 19 marca.
A ja wciąż pewna nie jestem, czy dobrze robię.
Tyle niewiadomych, brak gwarancji powodzenia zabiegu, obawa.... a jeśli nie wstanie po... i nie będzie chodził?
Wiem, że wózek, to nie koniec świata i nie myślę o tym w ten sposób, ba! nawet rozpowiadam wszystkim wokół, że jak Bysiu będzie starszy, to będzie grał w kosza na wózku w drużynie Start Rzeszów... ale jeśli nie będzie chodził, będzie to tylko moja wina. Bo przecież nie lekarzy. Oni tylko podpowiadają w takich sytuacjach. To nie jest operacja ratująca życie, tylko poprawiająca jego stan... W takich sytuacjach decyzję podejmują rodzice. Masakra.
Więc, żeby się za bardzo nie stresować, myślę o tym, że ta operacja wcale nie jest jeszcze pewna. A to dzięki systemowi lecznictwa i NFZ, przez które wiele podkarpackich szpitali nie podpisało do dzisiejszego dnia kontraktów na leczenie i zabiegi od marca 2010 roku. Do końca lutego szpitale działają na ubiegłorocznych zasadach, a ponieważ kasa skończyła im się już w październiku chyba, to zabiegów planowanych i tak nie wykonują.... jaja jak berety. Dosłownie.
I tak sobie myślę, że może sytuacja sama się rozwiąże i nie będę musiała już decyzji podejmować . Po prostu los sam zadecyduje....
Nie no, mam nadzieję, że przemyślę kolejny raz wszystkie za i przeciw i podejmę decyzję jaką powinien podjąć dorosły człowiek. Zobaczymy. Jest jeszcze dwa miesiące prawie.
Pozdrawiam wszystkich czytających i podczytujących....
I sama nie wiem, które z tych słów jest mi bliższe, powiedzmy sercu.
Czasem posługuję się tym, a czasem tamtym. I jak właśnie wyczytałam w mądrej książce... obydwie formy są poprawne. Ha! I dobrze.
Tak więc u nas ortopeda dziś pospieszny będzie opisany, a nie pośpieszny. A co...?
I w zasadzie powinnam napisać "spóźniony, więc pospieszny". Bo dokładnie tak to było.
Mieliśmy z Krzysiem być na 10.30 w przychodni, a do gabinetu weszliśmy o 12.55.
I w tym miejscu znowu dziękuję Ani, która na szczęście miała wtedy dyżur w szpitalu, za to, że poratowała nas jajkiem niespodzianką, drożdżówką i gazetą z Bobem Budowniczym... bo nie wiem, czy Bysiek długo by wytrzymał, gdyby nie to jajko .
Ale dotrwaliśmy.
Nie mogłam odpuścić, bo w zasadzie pojechaliśmy do dr Sneli głównie po termin planowanego zabiegu operacyjnego na tą Bysiolową nieszczęsną nózię.
Weszliśmy, zaczęłam Bysia rozbierać, a doktor powiedział: "najbliższy wolny termin?".
Ja na to: "może być, bo chciałabym zdążyć z powrotem do formy przed wakacjami...".
Oglądnął nogi i powiedział, że po korekcji stopa powinna być ustawiona prosto.
Zapytałam o kolano, które też jest w nieprawidłowym ułożeniu, to usłyszałam: "nie poprawi się kolano, jak skorygujemy stopę".
Byłam w szoku, bo przecież w grudniu na wizycie prywatnej twierdził coś innego (tutaj możecie poczytać) i chyba ten szok spowodował, że zamilkłam i o nic już nie zapytałam.... Jak wyszłam z gabinetu, to byłam wściekła na siebie. Zachowałam się jak kretynka, zdominowana przez lekarza, któremu nie chce się niczego tłumaczyć i chce się jak najszybciej pozbyć pacjenta z gabinetu.
I dosłownie, tak pospiesznie wizyta wyglądała, że nawet z gabinetu wyszłam z nieubranym Byśkiem. Aż brzydko mi się chce napisać....
Termin więc mamy. Na 19 marca.
A ja wciąż pewna nie jestem, czy dobrze robię.
Tyle niewiadomych, brak gwarancji powodzenia zabiegu, obawa.... a jeśli nie wstanie po... i nie będzie chodził?
Wiem, że wózek, to nie koniec świata i nie myślę o tym w ten sposób, ba! nawet rozpowiadam wszystkim wokół, że jak Bysiu będzie starszy, to będzie grał w kosza na wózku w drużynie Start Rzeszów... ale jeśli nie będzie chodził, będzie to tylko moja wina. Bo przecież nie lekarzy. Oni tylko podpowiadają w takich sytuacjach. To nie jest operacja ratująca życie, tylko poprawiająca jego stan... W takich sytuacjach decyzję podejmują rodzice. Masakra.
Więc, żeby się za bardzo nie stresować, myślę o tym, że ta operacja wcale nie jest jeszcze pewna. A to dzięki systemowi lecznictwa i NFZ, przez które wiele podkarpackich szpitali nie podpisało do dzisiejszego dnia kontraktów na leczenie i zabiegi od marca 2010 roku. Do końca lutego szpitale działają na ubiegłorocznych zasadach, a ponieważ kasa skończyła im się już w październiku chyba, to zabiegów planowanych i tak nie wykonują.... jaja jak berety. Dosłownie.
I tak sobie myślę, że może sytuacja sama się rozwiąże i nie będę musiała już decyzji podejmować . Po prostu los sam zadecyduje....
Nie no, mam nadzieję, że przemyślę kolejny raz wszystkie za i przeciw i podejmę decyzję jaką powinien podjąć dorosły człowiek. Zobaczymy. Jest jeszcze dwa miesiące prawie.
Pozdrawiam wszystkich czytających i podczytujących....
1 komentarz:
zapomniałaś tylko napisać,że Bysiek nie z jajka niespodzianki sie ucieszył tak bardzo co z widoku Łysego..! :/ grrrrr!!!!
:)zawsze chętnie pomogę:)
zresztą..Bysiek sie chyba troche do mnie przekonał -nie odzywając sie nigdy bezpośrednio zapytał wtedy "Ciocia to dla mnie!?!"Radość i entuzjazm z takim pytaniem na Bysiowych usteczkach bezcenny-za całą reszte zapłacić mozna kartą MAster Card:P
A z ta operacją nie zadreczaj sie przed faktem!stopa krzywa,operacja widać potrzebna pośrednio..ma być dobrze i dobrze będzie! :)
Prześlij komentarz