Bzzzzyk jakowyś, który często.... hmm, co on właściwie robił? Latał w miejscu, czy stał w powietrzu? Chyba jednak latał w miejscu... często i dał sobie przy okazji zdjęcie cyknąć. Mało widać, ale pozował, więc zrobić musiałam
Tegoroczny pobyt w Międzywodziu różnił się dla mnie od poprzednich turnusów.... np. tym właśnie, że zdecydowanie mniej czasu spędzaliśmy na spacerowaniu dużą grupą, ani razu nie wybraliśmy się na spacer plażą (niektórzy byli oczywiście, ale ja o naszej rodzince piszę) i po posiłkach nie siadaliśmy na trawce pod stołówką, żeby poleniuchować i pogadać o wszystkim i o niczym.... Nie siadaliśmy, bo trawka notorycznie podlewana była ze względu na upały, więc mokro by nam było... Alternatywą ławeczki w okolicy stołówki były, ale jakoś tak rozrzucone, że jak ktoś coś mówił, to słyszeli tylko Ci co na tej właśnie ławeczce spoczywali.... Więc jak dla mnie, ta opcja się nie sprawdziła i to na tyle, że bardzo trawki mi brakowało.... znaczy się pogaduszek
Raz wybrałyśmy się z Olesią na zachód słońca... Nie był jakiś bardzo zachwycający, ale fotka jest. Tym bardziej napatrzeć się na nią nie mogę, że Ola na niej wygląda jakby duużo starsza była niż jest.
A tutaj dwie fotki z poza Międzywodzia, ale nawet nie chce mi się wspominać tego, jak nas zostawiono w upale na 3 godziny po rejsie stateczkiem w małym miasteczku, gdzie dobrze, że drzewa rosły duże i cień dawały, więc nie ugotowaliśmy się na twardo
Wieczory były tradycyjne.
Bez dzieci, czasem z pizzą, czasem z piwem, ale częściej bez jedzenia i z wodą, bo gorąco było i jeść się nie chciało... Ale zawsze z gadaniem. Czasem na poważnie, ale częściej na luzie i na wesoło. Tak bardzo na wesoło, że prawie co wieczór pewien jegomość z ośrodka, który na pewno był po raz pierwszy na "naszym" turnusie, uciszał nas drąc się przez balkon, a czasem nawet schodząc do nas na dół... Na nic oczywiście, bo my siedzieliśmy co wieczór w tym samym miejscu gadając co wieczór tak samo głośno. No ale próbował.
Był zachód słońca... był i wschód. Ledwo z Olą wstałyśmy, ale warto było.
Bysiek był w swoim żywiole....
Na początku turnusu miał spore rany na paluszkach u nogi, po gipsie, ale na szczęście uporaliśmy się z tym w kilka dni, a potem już prawie wcale nie wychodził z morza. Ups... jednak wychodził. Na kukurydzę, którą na plaży sprzedają zarabiający młodzieńcy
Bawił się świetnie. I w piasku i w wodzie. Praktycznie nie ważne było gdzie i tak nie narzekał ani się nie złościł. Odpoczywał trochę z Markiem po obiedzie, głównie oglądając po kawałku swojego ukochanego Zygzaka.
Na plaży...
Tylko niektórzy wiedzą jak ja wyglądam po tym opalaniu się w okularach... Ale stało się to już tradycją prawie i wszyscy się ze mnie śmieją co rok...
Broń wodna, którą musiało mieć oczywiście każde dziecko...
Z duuużymi lodami
Wieczorem szedł spać bez problemu i dzięki temu bez problemu na śniadania wstawał. Choć i tak prawie nigdy ich nie jadł, bo dla niego za wcześnie. Dopiero na plaży zjadał obowiązkową bułkę.
Oczywiście przeszliśmy kryzys ćwiczeniowy, bo Bysiek usiłował wymusić na nas rezygnację z zabiegów, ale nie udało mu się. Ma paskudną mamę po prostu.
I tak raz porządnie pokazał swój charakterek jak przyjechały panie z ośrodka rehabilitacyjnego REN-POL na pokaz i przymiarkę kombinezonu TheraSuit. Darł się cały czas, nie dał nic na siebie włożyć i wyrywał się rehabilitantce jak chciała go "zbadać". Porażka i wstyd.
Na szczęście był to jedyny taki popis w ciągu całego turnusu, więc nie było źle.
Jedną z atrakcji były kule w których można sobie np. poskakać na wodzie. Robiły furorę, a ponieważ były na naszym ośrodku, to kusiły, kusiły, aż skusiły nawet Byśka. I tak mu się ta zabawa podobała, że darł się jak opętany jak już go z kuli wyjęłam...
W drugiej kuli Asia była....
Relaks
Żałuję, że nie mamy kamery cyfrowej, bo mogłabym Wam od razu pokazać kilka fajnych filmików, niestety trzeba będzie długo czekać, aż ktoś nam zgra na płytę to co nagraliśmy, żebym mogła na kompa wrzucić....
Jedno co nas porządnie zmartwiło podczas tego wyjazdu, to nasze auto, które chyba sprzedać będziemy musieli, bo coraz częściej odmawia nam posłuszeństwa, a już na pewno nie jest pewne i bezpieczne. Coś się z hamulcami złego działo podczas jazdy i w zasadzie cały czas się martwiłam, czy na pewno uda nam się bezpiecznie dojechać do domu. Ehhh. Życie.
Koniec, ale było super.
Tegoroczny pobyt w Międzywodziu różnił się dla mnie od poprzednich turnusów.... np. tym właśnie, że zdecydowanie mniej czasu spędzaliśmy na spacerowaniu dużą grupą, ani razu nie wybraliśmy się na spacer plażą (niektórzy byli oczywiście, ale ja o naszej rodzince piszę) i po posiłkach nie siadaliśmy na trawce pod stołówką, żeby poleniuchować i pogadać o wszystkim i o niczym.... Nie siadaliśmy, bo trawka notorycznie podlewana była ze względu na upały, więc mokro by nam było... Alternatywą ławeczki w okolicy stołówki były, ale jakoś tak rozrzucone, że jak ktoś coś mówił, to słyszeli tylko Ci co na tej właśnie ławeczce spoczywali.... Więc jak dla mnie, ta opcja się nie sprawdziła i to na tyle, że bardzo trawki mi brakowało.... znaczy się pogaduszek
Raz wybrałyśmy się z Olesią na zachód słońca... Nie był jakiś bardzo zachwycający, ale fotka jest. Tym bardziej napatrzeć się na nią nie mogę, że Ola na niej wygląda jakby duużo starsza była niż jest.
A tutaj dwie fotki z poza Międzywodzia, ale nawet nie chce mi się wspominać tego, jak nas zostawiono w upale na 3 godziny po rejsie stateczkiem w małym miasteczku, gdzie dobrze, że drzewa rosły duże i cień dawały, więc nie ugotowaliśmy się na twardo
Wieczory były tradycyjne.
Bez dzieci, czasem z pizzą, czasem z piwem, ale częściej bez jedzenia i z wodą, bo gorąco było i jeść się nie chciało... Ale zawsze z gadaniem. Czasem na poważnie, ale częściej na luzie i na wesoło. Tak bardzo na wesoło, że prawie co wieczór pewien jegomość z ośrodka, który na pewno był po raz pierwszy na "naszym" turnusie, uciszał nas drąc się przez balkon, a czasem nawet schodząc do nas na dół... Na nic oczywiście, bo my siedzieliśmy co wieczór w tym samym miejscu gadając co wieczór tak samo głośno. No ale próbował.
Był zachód słońca... był i wschód. Ledwo z Olą wstałyśmy, ale warto było.
Bysiek był w swoim żywiole....
Na początku turnusu miał spore rany na paluszkach u nogi, po gipsie, ale na szczęście uporaliśmy się z tym w kilka dni, a potem już prawie wcale nie wychodził z morza. Ups... jednak wychodził. Na kukurydzę, którą na plaży sprzedają zarabiający młodzieńcy
Bawił się świetnie. I w piasku i w wodzie. Praktycznie nie ważne było gdzie i tak nie narzekał ani się nie złościł. Odpoczywał trochę z Markiem po obiedzie, głównie oglądając po kawałku swojego ukochanego Zygzaka.
Na plaży...
Tylko niektórzy wiedzą jak ja wyglądam po tym opalaniu się w okularach... Ale stało się to już tradycją prawie i wszyscy się ze mnie śmieją co rok...
Broń wodna, którą musiało mieć oczywiście każde dziecko...
Z duuużymi lodami
Wieczorem szedł spać bez problemu i dzięki temu bez problemu na śniadania wstawał. Choć i tak prawie nigdy ich nie jadł, bo dla niego za wcześnie. Dopiero na plaży zjadał obowiązkową bułkę.
Oczywiście przeszliśmy kryzys ćwiczeniowy, bo Bysiek usiłował wymusić na nas rezygnację z zabiegów, ale nie udało mu się. Ma paskudną mamę po prostu.
I tak raz porządnie pokazał swój charakterek jak przyjechały panie z ośrodka rehabilitacyjnego REN-POL na pokaz i przymiarkę kombinezonu TheraSuit. Darł się cały czas, nie dał nic na siebie włożyć i wyrywał się rehabilitantce jak chciała go "zbadać". Porażka i wstyd.
Na szczęście był to jedyny taki popis w ciągu całego turnusu, więc nie było źle.
Jedną z atrakcji były kule w których można sobie np. poskakać na wodzie. Robiły furorę, a ponieważ były na naszym ośrodku, to kusiły, kusiły, aż skusiły nawet Byśka. I tak mu się ta zabawa podobała, że darł się jak opętany jak już go z kuli wyjęłam...
W drugiej kuli Asia była....
Relaks
Żałuję, że nie mamy kamery cyfrowej, bo mogłabym Wam od razu pokazać kilka fajnych filmików, niestety trzeba będzie długo czekać, aż ktoś nam zgra na płytę to co nagraliśmy, żebym mogła na kompa wrzucić....
Jedno co nas porządnie zmartwiło podczas tego wyjazdu, to nasze auto, które chyba sprzedać będziemy musieli, bo coraz częściej odmawia nam posłuszeństwa, a już na pewno nie jest pewne i bezpieczne. Coś się z hamulcami złego działo podczas jazdy i w zasadzie cały czas się martwiłam, czy na pewno uda nam się bezpiecznie dojechać do domu. Ehhh. Życie.
Koniec, ale było super.
2 komentarze:
zachód i wschód...achy i ochy
...sama też chciałam na wschód wstać.. nie udało się :)
Nam się udało... cieszyłam się bardzo ;)
Prześlij komentarz