Kolejny raz smucę się trochę że już koniec turnusu i znowu przeżywam to dziwne uczucie opuszczenia, ponieważ zdecydowanej większości osób już nie ma.
Czas więc i nam spakować się i wrócić do domu.
Zacznę od tego o czym napomknęłam w poprzednim poście... o tym że ośrodek mnie zawiódł, ale powtarzam że nie chodzi tu o rehabilitację.
Chodzi o imprezy nocne.
Niestety trafił mi się turnus jakich nie lubię - głośno, imprezowo, alkoholowo - bleee
Dlaczego nie lubię? Bo przyjeżdżam tu nie na wczasy, nie żeby się wyrwać z domu, nie żeby spać do południa - przyjeżdżam tylko dlatego, że moje dziecko potrzebuje dobrej rehabilitacji.
A żeby ta rehabilitacja była dobra potrzebny jest świetny zespół ludzi, oraz chęć Byśka do jak najdokładniej wykonywanych ćwiczeń. Żeby miał chęć i siłę, musi się wysypiać po prostu, a ja muszę mieć jako taki komfort. Jak są imprezy do późnej nocy i rozdarte baby pod wpływem, to komfortu mi brak
.
Interweniowałyśmy (bo to nie tylko moje zdanie) i w zasadzie nic nie zdziałałyśmy
Imprezy były są i będą, może tylko uda się wyegzekwować jako taki kompromis.
Ja w takiej sytuacji nie lubię kompromisu, i nie pojmuję jak kilka bawiących się osób może mieć prawo do zaburzania spokoju kolejnym kilkudziesięciu osobom....????
Przyznać jednak muszę, że dzięki temu że nie pierwszy raz tam byliśmy (znają naszą niechęć do głośnych imprez) dostaliśmy jeden z najbardziej oddalonych więc i najcichszych pokoi.
I szczerze współczuję tym, co mieszkali bliżej.
Dość o tym.
Krótkie podsumowanie turnusu, z pominięciem powyższego problemu:
Było super.
Bysiek ćwiczył całkiem nieźle, a czasem nawet bardzo dobrze chyba tylko dzięki dzienniczkowi.
Dzienniczki pojawiły się trzeciego dnia turnusu i presja taka że za marne ćwiczenia będzie słaba ocena zdziałała cuda. Bysiek tak się starał, że ze wszystkich ćwiczeń do końca turnusu tylko raz dostał +4. Reszta to same piątki, szóstki a nawet złapał dwie siódemki
.
Od rehabilitanta prowadzącego zebraliśmy głównie pochwały i przykaz
utrzymania Byśka formy w stanie nie gorszym niż jest. A podobno jest
dobra na szczęście.
Nie pamiętam czy miałam jeszcze coś pochwalić albo na coś ponarzekać.... jeśli sobie przypomnę i będzie to istotne - dopiszę w następnym poście, a tymczasem kończę, wrzucam zdjęcia i filmiki na których ledwo (jakość tragiczna) ale widać jak Bysiek uczy się pokonywać schody.
"no i po co mam jeździć na takim wielgachu?"
schody i mina nietęga
Sherlock
Łukaszu, dziękujemy, za to że pokazałeś mu że da radę i dziś samodzielnie po raz pierwszy w życiu zjechał z kilku schodków!