Z okazji zbliżającego się Nowego Roku, chciałam w imieniu własnym i oczywiście całej mojej rodziny złożyć wszystkim zaglądającym tu do nas, najserdeczniejsze życzenia.
Niech rok 2012 będzie dla Was dobry, albo nawet bardzo dobry, żeby spełniły się (choćby częściowo) Wasze marzenia, żeby na Waszych twarzach jak najczęściej gościł uśmiech, a w sercu radość i spokój.
Żeby zdrowie Wam dopisywało i żeby wszystko było w jak najlepszym porządku.
Bardzo dziękuję, że zaglądacie na bloga i że pamiętacie o Byśku mimo że ostatnio tu bardzo wpisów brakuje.....
Moim postanowieniem Noworocznym jest częściej tu zaglądać i na bieżąco informować Was co u nas słychać. Mam nadzieję, że uda mi się w tym postanowieniu wytrwać, czego wszystkim nam życzę :)
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam takiego doła jak dziś..... i to z powodu Byśka, a w zasadzie z powodu Byśkowego schorzenia.
A było to tak:
Wybrałam go z przedszkola i pojechaliśmy do ośrodka na rehabilitację. Już w samochodzie widziałam, że zanosi się na ciężkie ćwiczenia, bo natychmiast zaczął dziamać, że nie będzie ćwiczył, że nie ma siły i tak dalej.
W ośrodku zrobił na korytarzu szewską awanturę o cewnikowanie: "nie będę sikał, wcale nie chce mi się sikać i nie będę!!!!", a potem nie chciał wejść na zajęcia. Drącego się, wdarłam go do sali i wtedy było jeszcze gorzej.... wył, wyrywał się i darł, że on nie przyszedł ćwiczyć bo ćwiczyć nie lubi, tylko chce się bawić.
Nie pomagały prośby ani groźby. Nic w zasadzie nie pomagało i tak było przez 20 minut, aż coś dygnęło i udało się nawiązać niewielką nić porozumienia. Na tyle się udało, że kilka ćwiczeń Bysiek jednak wykonał. Był tak zmęczony, że w samochodzie zasnął i spał w nim pół godziny a ja sterczałam na chodniku przed domem pilnując żeby się nie wystraszył jak się obudzi.
Ale o dole miało być, bo w zasadzie sytuacja taka przeciętna, tyle tylko że mnie czasem dopada chandra (taka ze łzami) i użalanie się nad Byśkiem.... no bo dlaczego on musi ciągle, nieprzerwanie od 5 lat ćwiczyć, kiedy inne dzieci są zdrowe i bez najmniejszego wysiłku potrafią wstać, zejść po schodach, podskoczyć, czy pobiec????
Dlaczego on musi się męczyć, czasem ćwiczyć aż do bólu i płaczu, jeździć po lekarzach, kiblować w kolejkach, zażywać leki, być cewnikowany i tak dalej i tak dalej.....
No więc dziś mam tak nastrój, że pytam dlaczego?
Dlaczego jak mi się nie chce wstać z łóżka, mogę nie pojechać z Byśkiem do przedszkola, a jak on nie ma siły ćwiczyć, to musi płakać i błagać że nie chce tego robić? I w dodatku to i tak nic nie daje, bo ja nie mogę się ugiąć przed tym, że on nie chce!
Dlaczego on wciąż musi, musi i musi? Albo dlaczego czegoś nie może?
Ehhhh.
Jedyne na plus, to fakt, że takie ciężkie momenty i mnie i Byśka dopadają na szczęście stosunkowo rzadko. Na ogół pytanie "dlaczego" mnie nie męczy, bo świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że na świecie jest ogrom dzieci w o wiele gorszej sytuacji niż Bysiek, ale czasem i ja wymiękam.
Po prostu jakoś tak ciężko mi dzisiaj na duszy i nawet nie pociesza mnie fakt, że wreszcie mieszkamy u siebie..... od 2 dni, ale wreszcie się to stało.
Pozdrawiam serdecznie.
niedziela, 4 grudnia 2011
Nie pamiętam kiedy miałam takie zaległości w sieci jak obecnie....
Nie zaglądam na Krainę, nie piszę nic tutaj, nie zrzucam z aparatu zdjęć i wcale nie jest mi z tym źle.
Wyrzuty sumienia oczywiście się pojawiają jak pomyślę, że na blogu cisza i nikt nie wie co u nas słychać, ale mam nadzieję, że zrozumiecie, że czasem po prostu tak bywa, a może nawet i wam zdarza się długo komputera nie włączać.
Mi w każdym razie się zdarza, a wtedy wszyscy, którzy przekonani są że jestem od komputera uzależniona, nie mogą wyjść z szoku, że jednak nie jestem.
Myślę, że jest to ściśle związane z tym, że wciąż mieszkamy u rodziców i wciąż nie mam własnego kąta na swobodne rozłożenie się z komputerem wtedy, kiedy mam na to ochotę.
Ale już za tydzień ma nas u rodziców nie być. Moja mama wpisała sobie w kalendarzu, że 10 grudnia ma wymienić zamki, żebyśmy nie mogli już tu wejść.
I pewnie faktycznie zawitamy u siebie za tydzień, i choć wszystko nie jest jeszcze gotowe tak na 100% niestety, to mam nadzieję, że przeprowadzka się odbędzie, a remont zakończy się sukcesem, tyle że po prostu później niż było to planowane. No trudno... życie ma to do siebie, że uwielbia człowiekowi udowadniać, że to co on sobie zaplanował nie spełnia się zawsze....
U nas wszystko w porządku. Dzieci się trzymają cało i dzielnie starają się nie chorować, choć nie jest to takie proste przy tegorocznej pogodzie, gdzie choroby pierwszorzędnie się rozwijają.
Trzeba przyznać, że jesień tego roku mamy wyjątkowo ciepłą, a to z całą pewnością dlatego, że ja wciąż jeszcze nie umyłam wszystkich okien w domu . Zostały mi już tylko 3, ale pogoda grzecznie czeka aż skończę . I dobrze.
Choć powoli tracę nadzieję na Boże Narodzenie w zimowej otoczce, to cieszy mnie że jeszcze nie ma śniegu i nie muszę się martwić w jakich butach Bysiek będzie chodził do przedszkola.... (rok w rok mam ten problem, bo na ortezy nie uświadczy kozaków takich, żeby przy okazji nie były o 6 numerów za duże).
Mam nadzieję, że wkrótce znajdę więcej czasu, żeby siąść, napisać coś bardziej konkretnego i pokazać nowe zdjęcia.
Tymczasem pozdrawiam serdecznie i życzę wymarzonych prezentów od św. Mikołaja.
Bysiek - "Mamo.... wiesz jaka jest moja ulubiona kolęda???"
mama - "nie wiem,.... jaka?"
Bysiek - "Hej sokoły!"
Przypomniało mi się jak to, gdy Olka młodsza była rozpowiadała, że zna kolędę o gwiazdce..... a leciało to tak: "niech im gwiazdka pomyślności....."
mama - "Bysiek, rozwiązuję krzyżówkę i mam tu takie pytanie....co to jest: podobna do kruka?" (muszę wyjaśnić, że zdawało mi się, że to łatwe pytanie, bo w drodze do przedszkola często oglądamy różne ptaki, które kręcą się w okolicy szukając jedzenia i Bysiek widząc np. kawkę, czy gawrona uporczywie pyta czy to kruk)
Bysiek - "a co to jest kruk?"
mama - "no Bysiek skup się i pomyśl"
Bysiek - "to jest coś co lata?"
mama - "ehhh, no tak lata... naprawdę nie wiesz co to jest kruk?"
Bysiek - "eee..... to ptak????"
mama - "ufff, no jasne że to ptak, ale pytanie jest takie: podobna do kruka....co to?"
Bysiek - "eeeee, chyba wiem!.... to na pewno gołąb!!!!!!!"
Pokażę Wam jeszcze dwa filmiki z II turnusu w Zaździerzu...
P.S.
Wkrótce znowu się pojawię i coś sklecę, bo na razie niemoc artystyczna mnie ogarnęła...
Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić kilka wpisów korzystając z tego, że jesteśmy właśnie po raz drugi w Zaździerzu na turnusie.
I teoretycznie mam tu dużo czasu.
A ponieważ zagłębiając się w bloga zauważyłam, że poza wzmianką, że na turnusie byliśmy, w zasadzie niewiele informacji przekazałam, to zacznę od skrótu z poprzedniego turnusu. I choć zdjęć na razie nie będzie, bo ich sobie nie przygotowałam, to będzie wpis i filmiki z basenu, które Bysiek uwielbia oglądać.
"12 Dębów" to ośrodek rehabilitacyjny w Zaździerzu, takiej malutkiej miejscowości tuż pod Płockiem. Trochę ciężko tu trafić po raz pierwszy, bo choć technologia dzisiejsza jest "ho ho ho" (GPSy i inne tam bajery), to ośrodek numeru budynku nie posiada (w szoku byłam) i bez dopytania się tubylców pewnie byśmy nie trafili...
Ale jak już się jest na miejscu, wśród drzew, zieleni, jeziora i natury, to człowiekowi spokój, cisza i nadmiar tlenu prawie uszami wychodzą.
Do najbliższego sklepu trzeba tu iść 1,5 km po piasku i wertepach, co nie bardzo sprzyja wózkom inwalidzkim, dlatego generalnie czas spędza się na terenie ośrodka.
Nie przeszkadzało nam to zupełnie, bo jedyne czego nam brakowało w sierpniu, to były lody, a te bez problemu można kupić w ośrodkowym barku. Na terenie ścieżki są wybrukowane więc spokojnie na spacerek można się wybrać, jest boisko, plac zabaw, mały stawik z rybkami, miejsce na ognisko i rowery wodne z których bezpłatnie można korzystać co jest wielką atrakcją dla dzieci. W ogóle na czas odpoczynku, spokoju i wyrwania się od miasta jest to po prostu idealne miejsce.
Rehabilitacja jest według mnie na wysokim poziomie, basen - super sprawa (dostępny dla każdego na turnusie bezpłatnie), logopeda, terapia ręki, SI, pedagog, tak więc zajęć nie brakuje, a dzieci to z całą pewnością mają ich dość.
Byśka ulubione zajęcia, to oczywiście basen i zabawy pedagogiczne z ukochaną panią Agnieszką, na których malował, lepił, robił wazonik, ramkę z dinozaurem i bransoletki.
Tak serio, to po dwóch tygodniach wcale nam się do domu nie chciało wracać, tym bardziej, że nie trzeba gotować, na zakupy chodzić i takie tam inne przyziemne sprawy mieliśmy poza sobą.
Jedyny minus takiego turnusu to oczywiście koszt ale cóż zrobić? (w tym miejscu jak zwykle z całego serca bardzo dziękuję wszelkim ofiarodawcom i osobom przekazującym 1% podatku na rehabilitację Byśka... to dzięki tym wpłatom możemy na turnus jechać!!!!)
No więc filmiki basenowe... pierwszy, to początki naszej przygody z basenem w Zaździerzu i nauką pływania:
Kolejny, to już prawie koniec turnusu - Bysiek faktycznie potrafi sam przepłynąć kawałek pod wodą.
Obecnie jesteśmy na turnusie i znowu pewnie uda nam się nagrać coś nowego - coś fajnego i ciekawego. Na pewno pokażę. A tymczasem proszę o ciut cierpliwości, bo zdjęcia muszę wybrać, a to trudne decyzje, bo za dużo bym chciała pokazać
Ależ mi wstyd.... i bardzo, bardzo przepraszam, że tak długo mnie tu nie było.
Wymówek brak i nie będę zmyślała.
Po prostu jakoś ciężko mi się było zebrać, żeby usiąść i trochę się wysilić.
Obiecywać też nie będę, że wszystko szybko nadrobię, a czas pokaże jak mi pójdzie.
Najważniejsza sprawa.
Bysiek w ubiegłym tygodniu miał zabieg wycięcia trzeciego migdała.
Wzięli nas prawie "z ulicy"....: dokładnie tydzień temu zadzwoniła do mnie pani ze szpitala w Krośnie, że wypadło jakieś dziecko z kolejki i jeśli Krzyś jest zdrowy, to mamy przyjechać... "jutro rano".
I tak zrobiliśmy.
Zgłosiłam w przedszkolu że Byśka nie będzie i pojechaliśmy do Krosna.
Pobrali badania, wyoglądali Byśka na wszystkie możliwe sposoby - badało go 2 anestezjologów, 2 pediatrów i 3 laryngologów..., a o 8.30 w czwartek zaniosłam go osobiście na salę operacyjną, położyłam na stole, trzymałam za rękę do momentu aż go nie uśpili całkowicie i dopiero wtedy pani anestezjolog pozwoliła mi wyjść z "zielonej" sali.
Po godzinie chyba, miałam go już z powrotem na rękach, wyjącego że chce do domu, więc wiedziałam, że jest w porządku :).
Wszystko podobno poszło tak jak pójść miało i w piątek o 11.30 byliśmy z powrotem w domu :)
To się nazywa ekspresowa operacja!
Mało czasu na stres, mało na przygotowanie się i Bysiek nie zdążył się przeziębić, ani wystraszyć.
Opieka w Krośnie bardzo mile mnie zaskoczyła, panie pielęgniarki wyrozumiałe, spokojne i bez fochów, salowa jeszcze fajniejsza, bo i pogadać przychodziła i łóżka (miałam swoje!!!) nam złączyła, żeby nam wygodnie było i ogólnie bardzo sympatycznie. Jedzenie miałam wykupione szpitalne, więc i sam pobyt przebiegł nam jakoś tak szybko i bezstresowo.
Cieszę się bardzo, że zabieg mamy za sobą, że nas tak wzięli z łapanki , bo w styczniu (wtedy mieliśmy termin) jeśli nawet Bysiek nie byłby chory, to pewnie smarkałby albo kichał po, albo przed przeziębieniem.
Z głowy!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i bardzo proszę o zaciśnięcie kciuków za Byśka zdrowie, bo teraz trochę smarka niestety...
Takie prawdziwe kalendarzowe, bo przyjecie z okazji urodzin zrobiliśmy wcześniej... Jak co roku, tak i tym razem dzieci miały razem przyjęcie (oboje są przecież z sierpnia) i praktycznie zawsze tak nam wychodzi, że jest to wcześniej, niż dokładna data.
W tym roku miał też na to ogromny wpływ czekający nas turnus na którym właśnie jesteśmy, dlatego też w zasadzie o urodzinach Bysiek już zapomniał.
Wspomnę jednak o tym, że choć teoretycznie mój syn jest dobrze wychowanym dzieckiem, to myślałam że padnę jak na rowerze przyjechała moja siostra a Bysiek widząc że ma w ręce tylko plecak wrzasnął:
"To nic dla mnie nie masz ciociu????" (na szczęście prezent przywiozła autem babcia, więc afery nie było).
Prezenty się podobały, bo przecież na topie nadal są u nas Bionicle, klocki lego, autka ze znanego filmu (a niedawno byliśmy na drugiej części, a tam duuuuużo nowych postaci jest, więc goście nie mieli kłopotów z wymyślaniem) no i oczywiście dinozaury.
Radości było w każdym razie sporo, bo Bysiek bardzo lubi dostawać prezenty. Na szczęście FasOla jest dzieckiem, które wyrównuje trochę tą Byśka cechę, bo ona cieszy się ze wszystkiego, a nie oczekuje wiele....
Z moją mamą
Oleśka z Anką (chrzestną)
"Mamo.... jestem już duży, mam 5 lat!"
P.S.
Pamiętam, jak 5 lat temu czekałam w szpitalu na moją kolejkę do cesarki.... wędrowałam po korytarzach z kolejnymi kroplówkami zamartwiając się w jakim stanie dzidziuś się urodzi.
Pamiętam moje myśli z tamtego czasu.... okropne myśli, których dziś się wstydzę i żałuję, ale tak po prostu było i nic tego nie zmieni.
Bałam się.
Na szczęście dziś się nie boję i wiem, że ze wszystkim damy sobie jakoś radę.
Bardzo podobały mi się słowa, które napisała moja znajoma (mama Pauli), a pod którymi ja się dziś podpisuję z całą świadomością:
Pięć lat temu płakałam z rozpaczy, bo urodziłam niepełnosprawnego Byśka, dziś płaczę ze szczęścia że Go mam.......
No i dobrnęłam do końca zdjęć znad morza, więc będzie to wreszcie ostatni wpis na ten temat... i przyznam, że nawet ja się cieszę z tego powodu, ponieważ przez to rozciągnięcie w czasie, po prostu mam dość.
Więc streszczę słownie podsumowanie i wrzucę ostatnie zdjęcia, a potem będę mogła z czystym sumieniem pisać o wydarzeniach bardziej bieżących.
Wakacje jak co roku bardzo nam się udały i generalnie nie ma na co narzekać poza drobnymi szczegółami... Pewnego razu na stołówce podczas obiadu jedna z mam zakrzyknęła: "nie jedzcie klusek, bo są śmierdzące".
Nie powiem, zrobiło nam się dość wesoło, bo to przecież w końcu atrakcja turnusu! (moje dzieci tą informacją przywitały po powrocie babcię ).
Innym razem zrobiła się afera, bo poszła fama, że cena turnusu wzrosła i trzeba będzie zapłacić więcej. Oj działo się wtedy...
Ale oczywiście takie drobiazgi nie przyćmią wspomnień spotkań wieczornych, plażowania, a przede wszystkim uśmiechniętych buziaków dzieci.
A Marek się śmieje, że w tym roku Międzywodzie było "po 5 złotych", bo co się nie chciało kupić, to słyszało się "5 złotych". Czy to lody, gofry, ziemniak na patyku, książka w namiocie kiermaszowym, łopatka do piasku, czy piwo.... wszystko tak samo . Na razie pocieszamy się tym, że wciąż jest to 5 złotych, a nie 5 euro....
Oczywiście żałujemy, że te dwa tygodnie minęły nam bardzo szybko.... za szybko... i pewnie jak tylko zrobi się chłodno i czuć będzie w powietrzu jesień, zatęsknimy za plażą, morzem i beztroską tamtych dni... (kurcze, jakbym wiersz pisała prawie ).
Ostatnie zdjęcia z tegorocznych wakacji w Międzywodziu:
Ziemniak na patyku za 5 złotych...
Zachód słońca...
W muzeum skamieniałości i kamieni szlachetnych...
Ulubione zajęcie...
Tu Bysiek jest w długich ortezach innego dziecka.... na próbę, żeby zobaczyć czy lepiej by chodził...
Wreszcie ostatnie zdjęcie....Bysiek odbiera pamiątkowy dyplom za uczestnictwo w turnusie.
Dzięki za cierpliwość!
Pozdrawiamy wszystkich cieplutko wciąż z turnusu w Zaździerzu