piątek, 27 listopada 2009

Pociągiem....

W ubiegłym tygodniu, we czwartek wstałam równo z Markiem, co nie zdarzyło mi się od... nie pamiętam kiedy . Wyprawiłam Olkę do szkoły, a potem spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do niewielkiego, pożyczonego plecaka.
Obudziłam i oporządziłam lekko zszokowanego Bysiola, który usłyszawszy, że wybieramy się na wycieczkę pociągiem, ożywił się i podkręcał trochę dziwną dla nas atmosferę dogadywaniem w stylu: "Mamo, zalaz sie późnimy do pocionga".
Nie spóźniliśmy się na szczęście.
Na rzeszowskim dworcu (szumnie nazwanym Głównym) nie byłam od bardzo dawna. Nie wiedziałam, że zmienił się na duży plus. Odnowiony, zadbany i wysprzątany, nie odstrasza jak niegdyś.
Teraz można spokojnie wejść i kupić bilet bez obawy, że zza obskurnego filara wyłoni się ziejący nieprzyjemną wonią podejrzany typ z wyciągniętą dłonią prosząc o "złocisza na bułkę".... Choć, prawdę pisząc muszę dodać, że wcale takiej pewności nie mam, bo byłam tam o 9 rano. A kto wie, co tam się dzieje o 21....

W każdym razie kupiliśmy bilet u początkującej chyba bileterki, bo biedna sierotka nie wiedziała, czy mam kupić bilet na wózek, czy nie... , ale po krótkiej konsultacji okazało się, że nie musimy. Zapłaciłam 22,78 za tzw. bilet rodzinny do Krakowa.
Wagon, do którego wsiedliśmy, nie miał przedziałów, za to fotele w nim były takie nowoczesne, czyste i wygodne. I znowu zostałam pozytywnie zaskoczona, zwłaszcza po ostatnich reportażach, jakie oglądałam w TV na temat naszych krajowych kolei.
Bysiek, lekko przestraszony (po raz pierwszy w życiu w pociągu), usiłował zobaczyć przez okno dom babci Gosi, która mieszka w pobliżu torów. Był zdziwiony, że samochody muszą czekać, żeby przepuścić jadący pociąg..... "no pac, pzez nas taki kolek" (no patrz, przez nas taki korek).
Ale bardzo mu się podobało.

Fotka cyknięta telefonem, bo z powodu ograniczeń bagażowych świadomie zrezygnowałam z zabrania aparatu....




Przywędrował do nas pan z wózkiem oferujący picie i jedzenie do sprzedaży. I żeby matka na gbura nie wyszła, to zainwestowała w kawę (dla siebie) i wafelka (dla Bysia) 6 czy 7 złotych.
Potem przyszedł konduktor, który za okazanie biletu, wręczył rozpromienionemu Krzysiowi cukierka.
I z atrakcji podróżnych to by było na tyle, bo już drugi konduktor, który nas sprawdzał przed Krakowem, cukierka nie dał. Bysiek był zgorszony, co głośno oczywiście wyraził....

Na miejscu musieliśmy zlokalizować przystanek autobusu nr 179 i automat z biletami, który utwierdził mnie w przekonaniu, że niedługo, chyba w każdym sklepie zamiast sprzedawcy będą automaty obsługujące klienta.
Nic to. Najważniejsze, że udało nam się z automatem dogadać i uzbrojeni w bilet wsiedliśmy do odpowiedniego autobusu.....
......autobusu, który dowiózł nas w pobliże gościnnego domku z zielonym dachem, w którym z ciepłą zupką czekała na nas Marta, mama Niezwykłej Asi i jeszcze kilka fajnych osób.
Takim oto sposobem spędziliśmy z Byśkiem przesympatyczne popołudnie i wieczór. Udało nam się pogadać w większym gronie, bo oprócz nas, Martków odwiedzili jeszcze rodzice z Niezwykłą Hanią i rodzice z Niezwykłym Hubisiem. Martusi dzięki śliczne za gościnę i żarełko, a całej reszcie za udany wieczór...

I tu mogę zapożyczone, ale porządne fotki wkleić Od lewej widać Hanię, Asię, Byśka i Hubisia.




Wrzucam jeszcze jedno, ale przycięte trochę, bo nie mogę się powstrzymać.... zwróćcie proszę uwagę na nogi i stopy Byśka i Asi. Jednego obie nózie kierują się na prawo, a drugiego na lewo.




Ani ja, ani Marta nie bardzo wiemy jak możemy w tej kwestii pomóc naszym dzieciom.
Asi, która radzi sobie z chodzeniem całkiem nieźle, jedna całkiem nieposłuszna noga, prawie uniemożliwia trenowanie chodzenia bez kuli.
Byśkowi "tylko" zaczepia jedna o drugą, ale wciąż na szczęście sobie z tym radzi. Czasem jednak jak się spieszy, to wygrzmoci się jak długi, albo wrzeszczy "zacepiły mi sie nogi"....

No i na koniec najśliczniejsza (według mnie oczywiście) fotka, jaką udało mi się w Kraku pstryknąć....po prostu cały Bysiek i jego ukochane "mini mini"



Do domu wróciliśmy z rodzinką Hubisia, bo udało im się upchnąć nas w swoim autku.... Bardzo oczywiście dziękujemy .

No i muszę dopisać, że nie byłam pewna jak dam sobie radę z Byśkiem bez samochodu.... Ale było całkiem dobrze. Na tyle nawet, że jestem gotowa wycieczkę powtórzyć, ale co jest pewne, tym razem z Olą jeszcze, bo (tak jak przypuszczałam) zrobiła mi awanturę, że jej ze sobą nie zabrałam. W dodatku pociągiem!!!! Szczyt marzeń dosłownie ten pociąg hi hi hi....

5 komentarzy:

Szyszka pisze...

no to ja w szoku jestem ze bez auta sie tak wybraliscie... moze nast razem pojedziecie na biwak ? :)

KajaS pisze...

Ha! Kto wie...? Bo namiot też nas kusi, ale bardzo cieplutko musi do tego być :)

Szyszka pisze...

pogodę zamówimy wcześniej ;)

Anonimowy pisze...

No wyprawa na całego :)
Ja przerabiam to często jak przylatujemy do Polski i trzeba do babci do Tarnowa jechać albo z powrotem.
Wózek,dziecko i toboły...
Ale matki polki wiele potrafią, no nie? :)
Wycieczka fajowa.
Tylko Fasoli mi szkoda. CO za niesprawiedliwośc mamo!!!!:)
Pozdrawiam cieplutko.
basiaP

KajaS pisze...

Oj Basiu, wiem wiem, że brak sprawiedliwości na świecie, ale nie chciałam, żeby Ola opuściła szkołę... ;) Obiecałam jej że pojedziemy i to niedługo :) Jeszcze tylko nie wiem gdzie...
Pozdrawiam Was serdecznie.