niedziela, 28 marca 2010

Szpitalnie

Czasem dosłownie dobija mnie wymyślanie tytułów do kolejnych postów, ale co tam...

No więc szpital.
Z przepustki wróciliśmy do szpitala w niedzielę po południu.
Założyli Bysiowi wenflon, ogolili nogę do operacji, dali kolację a potem kazali zrobić lewatywę. Powiesili na łóżeczku różową kartkę z napisem "Dieta ścisła. Dziecko do zabiegu!!!" i zakazali dawać jeść.
Na szczęście do wieczora Marek z nim był, więc ogólnie było łatwiej Bysia uspokoić. Noc minęła nam spokojnie.

Rano się wściekłam, bo za późno podali mu "głupiego Jasia", więc płaczącemu i przestraszonemu zakładałam mu szpitalną koszulinę. Pojechaliśmy windą pod blok operacyjny, dałam dziubala i oddałam ze łzami w oczach moje malutkie dzieciątko pod noże, młotki i nie wiem jakie tam jeszcze narzędzia, ortopedów.

Przyszła do mnie Iwona (ta z Wojtasów) i przeczekałyśmy pod blokiem do końca operacji. Zaczepiłam wychodzącego stamtąd dr Snelę i dowiedziałam się, że "wszystko poszło dobrze, ma wsadzonych do nogi 6 drutów, ale wszystko będzie dobrze".

Po dwóch godzinach od oddania Bysia, miałam go z powrotem na sali. Jeszcze z zamkniętymi oczami wymamrotał "idziemy sie psejść".... .... co stało się jego obecnym marzeniem życiowym.
Cały zabieg, czas po zabiegu i noc Bysiek przetrwał nadspodziewanie dobrze, choć następnego dnia pojawiła się lekka gorączka. Utrzymywała się przez kolejne dwa dni i na szczęście minęła.
Wycięto w gipsie tzw. okienko, żeby można było kontrolować stan rany, która na pierwszy rzut oka wydała mi się nie najgorsza. Porobiły się na niej pęcherze, ale pani Halinka spuściła z nich płyn i na razie jest dobrze.
Plusem tego, że Bysiek czucia w nogach nie ma jest to, że kompletnie nie czuł bólu...., ale minusem jest to, że w związku z tym nie wiedzieliśmy, czy gips go uwiera, czy przeszkadza, czy ciśnie itd.

Nie spodziewałam się, że tak nieźle przetrwamy ten szpitalny czas. Rysowaliśmy, czytaliśmy bajki, oglądaliśmy też czasem... no i przez to, że w szpitalu o mocno nieprzyzwoitej godzinie się wstaje, Bysiek na szczęście spał w ciągu dnia trochę.



To auto piękne rysowała mamusia



Zapadła decyzja, że w piątek wychodzimy do domu. Zrobili zdjęcie RTG, z którego dr Snela wyczytał, że "wszystko jest dobrze" (mam nadzieję, że nie jest to standardowa formułka "jego wysokości" ) przegipsowali nogę, bo stary gips był mało stabilny i wyjęli wenflon.
Najbardziej co mnie "dżaźni" (poprawna pisownia to: drażni) w tych lekarzach, to że żaden nie powie co i jak mamy robić i postępować po wyjściu do domu, tylko każdy mówi: "dowie się pani przy wypisie"...
A przy wypisie doktor mówi: "proszę się podpisać i możecie iść do domu". Skurczybyki.
Pytam więc co i jak? I w odpowiedzi słyszę: "do wizyty w poradni ortopedycznej (termin na środę 31.03 mamy) leżeć jak w szpitalu".



Bardzo zabawne.
Dziecko, które musi obecnie spać na plecach z nogą pod niebiosami, a odkąd samo potrafi się przewracać śpi (a raczej spało) w takiej pozycji...




Moje dziecko jest podłogowe, bawić się chce, a nie leżeć z nogą pod niebiosami... siedzieć i przemieszczać się w jakiś sposób, a nie leżeć z nogą pod niebiosami.... Dobre sobie. Jedyny sposób, żeby go zatrzymać w łóżku, to bajki w telewizji. Wtedy jedynie mogę otworzyć okienko w gipsie i wietrzyć ranę. Tak bardzo chcę, żeby się dobrze goiła....

Najmilszą dla Bysia częścią tej "przygody" są prezenty



Bawi się na podłodze mimo zakazów, ale uwierzcie, nie jestem w stanie mu zabronić tego. I w dodatku uważam, że nic mu z tego powodu nie będzie. Jego marzeniem jest zdjąć gips choć na chwilę i trochę pochodzić....



Tymczasem w maju czeka nas powrót na oddział, w celu wyjęcia części drutów z nogi. Dostaniemy wtedy krótszy gips na chyba 2 tygodnie, a potem...może będzie mógł już zacząć rehabilitację i chodzenie. Za jakieś pół roku, kolejny raz wrócimy do szpitala i będą wyjmować resztę drutów. A miało być tak pięknie....


Bardzo dziękuję za trzymanie kciuków i za wszystkie życzenia





środa, 24 marca 2010

Tymczasowy

Witam szybciutko i od razu wszystkim bardzo dziękuję za trzymanie kciuków.
Bardzo się przydały i pomogły z całą pewnością ;)

Bysiek oczywiście jest już po operacji, która odbyła się planowo w poniedziałek. Wszystko "poszło" gładko i dość szybko, a najważniejsze dla mnie, że już po 2 godzinach był z powrotem ze mną na sali i mogłam przestać się denerwować.
Od wczoraj niestety trochę gorączkuje, ale mam nadzieję, że to przejściowy stan po zabiegu.
Na wszelki wypadek mocz poszedł do badania.
Zobaczymy co nam powiedzą jutro.

Jest (niewielka obecnie) szansa, że wypuszczą nas w piątek. Ale... mam się na siłę do domu nie pchać podobno, bo jak się coś podzieje, to zamkną nas znowu na tydzień... lepiej podobno spokojnie odczekać, aż sytuacja będzie stabilna.

Całą resztę dokładnie opiszę (i fotki wrzucę) po powrocie do domu.

Całusy wszystkim przesyłam i nadal uśmiecham się z prośbą o zaciśnięcie kciuków za zdrówko Bysia. :)

Kaja

sobota, 20 marca 2010

Przepustka :)

Przepustka, to świetna sprawa...
Zawsze usiłuję się za wszelką cenę z domu wyrwać, a jak tylko usłyszałam dziś, że jest możliwość wyjścia na weekend, to od razu wyprułam ze szpitala hi hi hi.
Ale to chyba normalne i zdrowe podejście do sprawy.

Operację zaplanowano na poniedziałkowe przedpołudnie i podobno ma nas ciąć sam "jego wysokość" czyli dr Snela. No i w sumie tak miało być.
Jest też trochę gorsza wiadomość.
Otóż będzie robiona jednak osteotomia (ja wciąż nie wiem, czy jest ona konieczna) czyli nie tylko podcięcie Achillesa, ale też przecięcie kości. Trochę mnie to martwi, bo nie dość, że mało na ten temat wiem (a nie umiem z tym lekarzem rozmawiać z niewiadomych mi powodów), to jeszcze dłuższy okres w gipsie i samej rehabilitacji niestety.
No i tak sobie myślę... jak ten Bysiek wytrzyma 3 miesiące bez chodzenia? Bo od dwóch dni (odkąd cieplej jest) jak tylko z domu wychodzimy, to on zawsze na nogach, sam i bez dawania ręki. Ciekawe, czy czuje, że na długo uziemiony będzie....?

Zastanawiam się także, czy da się skądś pożyczyć malutki wózek inwalidzki, który w pewien sposób zastąpiłby mu nogi na jakiś czas, jednocześnie nie ograniczając za bardzo jego samodzielności.
Muszę poszukać, ale nie teraz, bo okropnie chce mi się już spać. Mimo wszystko był to stresujący dzień... ;)

Tak więc kciuki zaciskajcie w poniedziałek...

piątek, 19 marca 2010

Na operację czas...

Po raz kolejny piszę nocą...
Tym razem jednak, będzie to wpis krótki, acz konkretny.

Artykuł w gazecie się ukazał.... i jeszcze tego samego dnia, zostaliśmy za pośrednictwem redakcji zaproszeni na dni otwarte przedszkola z grupą integracyjną (tego jedynego w mieście). Ciekawe, czy miejsce się zwolniło?
Niestety choć bardzo żałuję, raczej nie będziemy mogli skorzystać, bo od jutra (w zasadzie to już dzisiaj) w szpitalu jesteśmy, a zaproszenie na poniedziałek jest. Zobaczymy. Może uda mi się zastępstwo znaleźć i wyskoczyć na chwilę

Ano właśnie. Szpital...
Bardzo proszę, abyście zacisnęli choć na chwilkę kciuki za ten nasz pobyt w szpitalu, za operację i za całokształt
Dziś jeszcze nawet nie wiem, kiedy sam zabieg się odbędzie, ale rano mamy stawić się na izbie przyjęć i jak już na oddział dotrzemy, to mam nadzieję, że poznam jakieś konkrety....

Tak więc uśmiecham się do Was (już na serio zestresowana) z prośbą o kopniaka na szczęście

Pozdrawiam i przesyłam całusy

poniedziałek, 15 marca 2010

Komin

Zacznę może od tego, że była u nas dzisiaj pani Ewa, która pisze artykuły do naszej lokalnej gazety.... Bardzo się cieszę, że zainteresował ją nasz problem ze znalezieniem przedszkola dla Bysia. Bardzo dziękujemy .
I mam wielką nadzieję, że kiedy ukaże się tekst, odezwą się rodzice innych dzieci niepełnosprawnych, którzy być może, także natknęli się na podobne problemy.
Dzięki interwencji pani Ewy wiem już (a dokładniej rzecz ujmując tak obiecują), że jeśli przyjdę do Wydziału Edukacji z orzeczeniem z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, że Krzyś powinien chodzić do grupy integracyjnej, to miejsce w takiej grupie się znajdzie.
Podobno pan dyrektor się troszkę oburzył, że zamiast do niego, to ja do gazety poszłam... ale cóż, dzwoniłam, pytałam i jasnej odpowiedzi nie otrzymałam. Więc niech się burzy. Osobiście, nie bardzo mi to przeszkadza.

Takie wymagane orzeczenie z poradni będziemy mieć w ręce 31 marca, bo 19 zbiera się komisja i na niej coś tam podobno ustalą. Tak więc musimy czekać. To już i tak długo nie jest, skoro papiery do poradni końcem stycznia, czy początkiem lutego składałam i tyle im zeszło.
Ciekawa jestem jaki będzie finał całej sprawy i gdzie w końcu przyjmą Bysiola. Ale światełko w tunelu jest i świeci...

A co do tytułowego komina.....

Bysiek - "Coś tu bzydko mieldzi"
mama - "No jasne, że śmierdzi, skoro przed chwilą nasmrodziłeś..."
Bysiek - "To nie ja... to z komina tak mieldzi"
mama - "Aaaa z komina... No to w takim razie na pewno z Twojego komina"
Bysiek - "O stego komina?" (wskazując na własną pupę)
mama - "No jasne, że z tego"
Bysiek - "To wcale nie jest komin..... to jest dupa !!!"

Coraz lepszy ten Bysiek. No bez dwóch zdań!

środa, 10 marca 2010

Wrrrr...

Oj chce mi się warczeć jak nie wiem...
Od kilku bowiem dni, zważywszy na to, że wkrótce rozpocznie się nabór internetowy do przedszkoli, twardo szukam przedszkola, które chciałoby przyjąć Byśka.
Niestety wciąż bez powodzenia.
Dlaczego?
Dlatego, że jak już wcześniej wspominałam, wojewódzkie miasto Rzeszów (podobno stolica innowacji) nie ma w swoich granicach przedszkola integracyjnego.
Tak jak wspominałam mamy jedną grupę integracyjną, do której naboru w tym roku nie ma. I na dzień dzisiejszy to wszystko.
Ale ja będę walczyła. Z pewnością!

Rozmawiałam ostatnio z panią z Wydziału Edukacji UM, naświetliłam jej mój problem i zapewniła mnie, że spróbuje zorientować się głębiej w temacie. I faktycznie po kilku zaledwie godzinach, kazała mi zgłosić się z Byśkiem w najbliższym nam przedszkolu.
Lokalizacja nam odpowiada, ale to w zasadzie jedyne, co nam odpowiada
Bardzo konkretna, ale i miła pani dyrektor, pokazała mi łazienkę i salę maluszków (myślę, że rozmawiała ze mną głównie dlatego, że dzwonili do niej z wydziału edukacji..) i uprzytomniła mi, że Bysiek raczej tam się nie nadaje.... bo,
- po pierwsze w grupie jest przeciętnie po 25 dzieci i generalnie 1 pani, więc nie możemy być pewni, że w razie gdyby Bysiek akurat potrzebował pomocy, pani będzie mogła mu jej udzielić.
- po drugie, dzieci codziennie (jeśli nie wali żabami z nieba) wychodzą na spacery (faktycznie jak przyszliśmy dzieci wracały ze spaceru) więc skoro on musiałby być wożony, to nie będzie miał kto tego robić, bo pań mało i muszą pilnować reszty.... na moją propozycję, że ewentualnie ja mogę na te spacery chodzić, pani odbiła piłeczkę "ale my o różnych porach chodzimy".
- po trzecie, zabawy maluchów są głównie ruchowe, więc czy będzie brał udział? - odpowiedziałam, że nie wiem, bo nigdy jeszcze nie miał okazji bawić się w grupie.
- po czwarte, jeśli na orzeczeniu z poradni psych-ped. będzie zalecone nauczanie indywidualne, to oni niczego dodatkowego mu nie zapewnią, bo nie mają do tego wykształconej kadry.
- po piąte, nie mają miejsca, żeby zapewnić mi 5 minut intymności, żebym mogła go wycewnikować (a wystarczyłoby tylko chcieć).
- po szóste, on powinien umieć wyrażać własne potrzeby, żeby panie wiedziały czego potrzebuje, albo co mu się w danej chwili dzieje (he he he, Bysiek bowiem nie odzywał się do pani prawie wcale, a mnie ciągną tylko za rękaw skrzecząc "yyyyy" - stwierdziłam, że na dziecko to zawsze można liczyć... zawsze pokaże się od najlepszej strony i to dokładnie wtedy, kiedy nam na czymś zależy ).

Nie pamiętam, czy było jakieś "po... kolejne".
W każdym bądź razie, po raz kolejny w wyrafinowany sposób zasugerowano mi, że raczej nie. Ale tego nie powiedziano, więc śmiało składać papiery mogę.
Problem w tym, że nie wiem czy chcę, składać papiery do przedszkola, w którym Krzysiol nie otrzyma należnej mu opieki. Bo jeśliby pani bardziej przychylna była, to "dla chcącego nic trudnego".
Ja rozumiem doskonale, że głównie chodzi o strach i odpowiedzialność, jaka automatycznie nad nimi by wisiała, ale wiem też, że wiele dzieciaków z orzeczeniami chodzi do "normalnych" przedszkoli.
Dziś zatem wykonałam kolejną porcję telefonów do przedszkoli. Tym razem do tych przedszkoli, w których wcześniej bywały grupy integracyjne, bądź specjalne.

Dzwoniłam dlatego, że pani z wydziału edukacji powiedziała mi, że jeśli będzie taka potrzeba, to kolejny oddział integracyjny po prostu zostanie utworzony. I w jednym z tych przedszkoli pani powiedziała mi, że sprawa takiego rozwiąże się w piątek za tydzień... ona bowiem sama jeszcze nie wie, czy u nich taki oddział powstanie.

Bysiek jak zauważył, że skończyłam rozmowę zapytał: "I co psyjmią mnie?..."
(bo od kilku dni, nie słyszy nic poza tym, że nigdzie go nie przyjmą )

Zastanawiam się w jaki sposób zrobić nagonkę na rodziców dzieci N, żeby wiedzieli, że jest szansa na utworzenie grupy integracyjnej?
Jak nic muszę uderzyć do lokalnej gazety, albo telewizji... a co? Niech się zainteresują sprawą. Tylko czy to dla mediów sprawa wystarczająco ciekawa?
Nie wiem, ale niech ktoś nie myśli, że się poddam.... a przynajmniej nie tak wcześnie .
Bardzo mi bowiem zależy na uspołecznianiu Krzysia. Musi się też trochę usamodzielnić, a na pewno łatwiej to zrobi beze mnie. Tym bardziej, że dziś też zakończyliśmy spotkania z pracownikami poradni psych-ped. (końcem marca mam odebrać orzeczenie) i pani psycholog, u której byliśmy powiedziała, że "bardzo by mu się przydało przedszkole".


Dzisiejsze, jeszcze cieplutkie




Ukochane obecnie "Zyzaki makłiny"




I komplet zygzaków z Bysiem




Tak przy okazji, proszę... trzymajcie kciuki za to przedszkole....

P.S.
Po poprzednim wpisie na bloga, zadzwoniła do mnie Ania z takim tekstem:
"Na mieście mówili, że albę potrzebujecie". A znaczyło to, że inna Ania (też ze szpitala w dodatku) albę ma na zbyciu i możemy ją zobaczyć i zmierzyć.
I jak na razie alba się została, choć nie byłam pewna jak Fasola zareaguje na inną niż upatrzona opcję.... Alba rozmiarowo jest całkiem dobra i jak na razie Oli pasuje (zobaczymy, czy jej się nie odmieni).
W każdym bądź razie serdeczne dzięki obu Aniom

czwartek, 4 marca 2010

Witam w czwartkowy wieczór i od razu pokażę Wam mojego Bysiolka cudnego na zdjęciu ze stycznia 2008......taki słodki jest, że powstrzymać się nie mogłam, przed wrzuceniem tu:



Patrząc na to zdjęcie rzuciły mi się w oczy jego nóżki... Wyglądają tutaj jak całkiem zdrowe. Nie mogę uwierzyć, że takie były. Kiedy ja przegapiłam moment zmiany? Tu ma takie słodkie, grube łydeczki i prostą tą lewą stópkę. Dziś jego łydki to połowa z tego. Brak na nich mięśni, a stopa... sami widzieliście na wcześniej wstawionym zdjęciu. Ehhhh. Zdjęcie cudne, a mi się płakać na jego widok chce. Czy te nózie nie mogły takie zostać?

Nic. Żeby zanadto nie smęcić przejdę do mojego poprzedniego wpisu.
Fajnie, że nie wszyscy od razu się domyślili, bo dzięki temu mam powód, żeby wrzucić pozostałe zdjęcia. Nie tylko dlatego żeby się pochwalić
Ania od razu się domyśliła co zrobiłam, ale nie chciała mi psuć zabawy więc milczy.
I bardzo jej za to dziękuję.


Więc dzisiaj wrzucam kolejne zdjęcia i one już odkryją zagadkę....

Na zielonych kartonikach naklejałam listki i półkola:



Potem doklejałam perełki, kółeczka i nakładałam brokat o tak:



Zrobiłam tego całą serię:



A potem naklejałam na wcześniej wydrukowane kartki..... i tak powstała całość:



I cała seria... do której koperty przygotowywała Fasola:



Dzięki temu na ponad dwa miesiące przed Komunią Oli, gotowe mamy zaproszenia.
Problem polega tylko na tym, że nie wiem, czy w domu dziadków, u których ma być obiad po mszy, zakończy się do tego czasu remont, który już trwa i trwa....
Zobaczymy. Najwyżej będziemy na podwórku świętować... a co!

Pewnie dziwi Was, że tak wcześnie mamy gotowe zaproszenia, ale stwierdziłam, że w inny sposób, niż wcześniejsze przygotowanie wszystkiego, nie uda mi się zapanować nad tą Komunią.
Nie mamy przyjęcia w lokalu niestety (ze względu na finanse), więc i tak na finiszu będziemy mieli bardzo dużo rzeczy na głowach.

Tym bardziej, że jak pewnie pamiętacie, już w marcu czeka nas operacja stopy.... (muszę jeszcze tylko pojechać do szpitala i dowiedzieć się o szczegóły, które mnie intrygują).

Dlatego detalami, którymi mogę zająć się znacznie wcześniej, powoli się zajmuję. Ponieważ też z kasą różnie u nas jest, to i o strojach już twardo myślimy.... i Marek i Bysiek mają już eleganckie stroje.
Ciągle jeszcze w powijakach jest sprawa Oli alby. Ja chcę jej tą albę uszyć, Ola chce mieć zamówioną z sieci i dogadać się nie możemy na razie. Musimy pójść na jakiś kompromis, a ponieważ obie mamy dość ciężkie charakterki, to łatwo nie jest

P.S.
Dziś przyszła do mnie przesyłka z książkami z pewnego wydawnictwa, a w niej dwie książeczki, które serdecznie polecam dzieciom, choć i sama chętnie czytam...
Pierwsza z nich to "Srebrny dzwoneczek" Emilii Kiereś (to córka Małgorzaty Musierowicz, autorki mojej ukochanej serii o Jeżycjadzie). Książeczkę tą już prawie skończyłam, więc świadomie mogę polecić, a na weekend zadam ją Fasoli
Druga to "Książka o Hani" Wandy Ottenbreit i tu muszę przyznać, że jeszcze jej nie czytałam, ale moja mama pamięta ją z dzieciństwa i poleca