wtorek, 17 lutego 2009

Ortopeda 17.02.09

Dzisiejszy wtorek, to dzień na który czekałam od kilku tygodni.
Od naszej ostatniej wizyty u lekarza rehabilitacji, na której wszczepiono we mnie ziarenko niepokoju o kolanka Byśkowe, niecierpliwie oczekiwałam rozmowy z naszym ortopedą.
Na szczęście termin wizyty nie był bardzo odległy, więc się doczekałam stosunkowo szybko... ...bo, kto z Was ma tę średnią przyjemność "chodzenia po lekarzach", ten doskonale wie, co to długie terminy....

Rozmowa jak zwykle przebiegała szybko i rzeczowo, bo nasz ortopeda, to rozumny facet. Zapytał o postępy (o to wszyscy specjaliści pytają...), o ortezy (przy których zrobieniu uparłam się osobiście, jak zobaczyłam je u pewnej ślicznej Asieńki) i o to, jak sama oceniam deformowanie się nóżek i pogłębianie się przykurczy...
Pan doktor mnie wysłuchał, oglądnął Bysiolkowe nóżki i powiedział, że:
"Zabiegu nie unikniemy, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Przykurcze ćwiczyć, ale nie za mocno, żeby nie połamać nóg i obserwować stopę. Ortez powyżej kolan nie zaleca, ponieważ będą za ciężkie dla dziecka z przepukliną, w sztywnych nie będzie nawet próbował chodzenia, a z ruchomym stawem kolanowym nic nie da, bo przykurcz i tak się będzie robił. Noga prosto nie stanie, bo ciągną ją ścięgna w nieprawidłowy sposób i żebym na głowie stanęła, to nie pomogę, bo taka to właśnie choroba jest....(swoją drogą według naszych przepisów nie uznana za schorzenie przewlekłe....ciekawe, czy ktoś się z tego wyleczył, albo wyrósł....). Bysiek nie będzie chodził jak zdrowy i powinnam się cieszyć z tego, że i tak jest w dobrej kondycji, a o kolana martwić się nie powinnam".
Otóż ja się z tego cieszę bardzo, ale jak każdy rodzic, chcę dla dziecka jak najlepiej....
Chcę żeby chodził najlepiej jak to tylko dla niego możliwe, dlatego wszelkie dylematy lub podpowiedzi obgaduję ze specjalistą.

Ubolewam nad tym tylko, że żaden z naszych specjalistów, nie jest "naszym specjalistą". Chciałabym (choć wiem, że nie jest to możliwe, ale czym byłby świat bez marzeń...), żeby był lekarz, który od każdej strony znałby rozszczep kręgosłupa, potrafiłby leczyć Byśka we wszystkich sferach jego schorzenia i nie kazałby MI decydować, o tym, czy powinno dziecko mieć operację i kiedy, albo czy zrobić ortezy, jakie i gdzie.
Skąd ja to mam u licha wiedzieć?
Zdecydowanie lekarzem nie jestem i chyba w żadnym wcieleniu nim nie byłam....

Z wizyty jestem zadowolona i dziwnie uspokojona.... (mam nadzieję, że ten spokój nie jest spowodowany tylko świadomością, że nie muszę się martwić skąd wydrzeć ok. 6000 zł na te wyższe ortezy).

P.S. (taki prywatny raczej)
Aniu, jeszcze raz dziękuję za pomoc, bo choć według Ciebie była ona znikoma, to mi ogromnie ulżyło, gdy do nas dotarłaś....
Dobrze, że jesteś

4 komentarze:

Szyszka pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Szyszka pisze...

:) ahy i ohy! poczułam sie własnie bardzo wyjatkowo :) i potrzebnie :)
ciesze sie,ze mogłam pomóc i nacieszyc sie Bysiem na moich rekach... odziwo bez płaczu :)))
bardzo fajnie jest byc potrzebnym człowiekiem:)
dozobaczyska :)

KajaS pisze...

No wiesz co... "o dziwo bez płaczu"? On już nie jest maluchem, teraz to z uśmiechem na ustach noszony przez Ciebie był... a moje ręce odpoczywały...:)

Szyszka pisze...

oj ..naprawde nie wiedziałam jak zareaguje :)