Dziś znowu mogę napisać, że Bysiek wygląda jakby był zdrowy.... tym razem mam nadzieję jednak, że nie tylko wygląda na zdrowego, ale że tak jest...
Ze szpitala nas wypuszczono z zaleceniem kontynuowania leczenia już w domu.
I dobrze, bo o to mi chodziło...
Chciałam, żebyśmy tam byli tylko tyle, ile absolutnie jest konieczne, a nie jeszcze "na zapas", bo bałam się możliwości przeniesienia jakiejś szpitalnej bakterii poprzez cewnikowanie. Zdecydowanie wolę kończyć leczenie w warunkach domowych, tym bardziej, że Bysiolkowy sąsiad, który do szpitala trafił z podobnym problemem, znowu w piątek zaczął wymiotować.
Na szczęście lekarz prowadzący okazał się człowiekiem rozsądnym i nie musiałam długo tłumaczyć czego się obawiam... Stwierdził, że Krzyś jest w stanie dobrym i takiego można już wypuścić do domu
A z tym szpitalem to było tak....
Ponieważ przez cały poniedziałek Bysiol nieprzytomnie leżał w łóżku, nie dał się podnieść, a gorączka nie miała zamiaru się obniżyć, pojechaliśmy na izbę przyjęć. Stamtąd po badaniu i stwierdzeniu objawów oponowych , skierowano nas na oddział dziecięcy.
I tu muszę napisać, dlaczego w poprzednim poście napisałam, że "na szczęście" jesteśmy w szpitalu...
W nocy moje dzieciątko po raz pierwszy w życiu miało napad drgawek, który dla mnie wyglądał po prostu strasznie....
Byśka nagle wysztywniło, zaczęło nim rzucać, cały był fioletowy, a spod powiek wyzierały same białka oczu.... Na szczęście była przy tym pielęgniarka, która wezwała lekarkę. Podano mu zastrzyk przeciwdrgawkowy, tlen i odessano go. Po kilku minutach sytuacja się unormowała, podano mu dożylne leki na obniżenie gorączki, które dopiero o 5.30 obniżyły temperaturę do poziomu 38,1 stopni.
Cały następny dzień był podobny.... Bysiek nic nie jadł, dostawał cały czas kroplówki (bo był odwodniony) i ani razu nie dał się podnieść. Dużo spał, a jak nie spał, to kazał sobie bajki czytać. Gorączka cały czas była podwyższona.
Sytuacja diametralnie zmieniła się we czwartek. Bysiek obudził się jakby zdrowy całkowicie był. Kazał sobie zrobić płatki z mlekiem i gotowy do wstawania był, a właściwie to do domu od razu chciał iść .
Najśmieszniejsze było obserwowanie Byśka rano.
O 7.30 przychodziła pielęgniarka do ważenia dzieci, a później lekarz do badania....
Jak go budziłam, to mówił głośno (ale z zamkniętymi oczami): "Tiś pi" (Krzyś śpi), jak próbowałam mu zdjąć spodenki od piżamki, to trzymał je rączkami i darł się na cały głos, że: "Tiś pi!!" Trzeba było walczyć za każdym razem, żeby go na wadze posadzić i żeby go lekarz mógł zbadać....
No tak jakby nie mogli przyjść ok. 10, jak moje dziecię wyspane by było....
Wkleję dwie fotki, ale marnej jakości, bo komórkowcem robione...
Bysiek już zdrowszy zdecydowanie, pokazuje, gdzie "koreczek", czyli wenflon ma założony.
A tutaj Bysiol rozmawia z babcią przez telefon.... "dumu demy" jej powiedział wtedy....
czyli "do domu idziemy" ;)
Ze szpitala nas wypuszczono z zaleceniem kontynuowania leczenia już w domu.
I dobrze, bo o to mi chodziło...
Chciałam, żebyśmy tam byli tylko tyle, ile absolutnie jest konieczne, a nie jeszcze "na zapas", bo bałam się możliwości przeniesienia jakiejś szpitalnej bakterii poprzez cewnikowanie. Zdecydowanie wolę kończyć leczenie w warunkach domowych, tym bardziej, że Bysiolkowy sąsiad, który do szpitala trafił z podobnym problemem, znowu w piątek zaczął wymiotować.
Na szczęście lekarz prowadzący okazał się człowiekiem rozsądnym i nie musiałam długo tłumaczyć czego się obawiam... Stwierdził, że Krzyś jest w stanie dobrym i takiego można już wypuścić do domu
A z tym szpitalem to było tak....
Ponieważ przez cały poniedziałek Bysiol nieprzytomnie leżał w łóżku, nie dał się podnieść, a gorączka nie miała zamiaru się obniżyć, pojechaliśmy na izbę przyjęć. Stamtąd po badaniu i stwierdzeniu objawów oponowych , skierowano nas na oddział dziecięcy.
I tu muszę napisać, dlaczego w poprzednim poście napisałam, że "na szczęście" jesteśmy w szpitalu...
W nocy moje dzieciątko po raz pierwszy w życiu miało napad drgawek, który dla mnie wyglądał po prostu strasznie....
Byśka nagle wysztywniło, zaczęło nim rzucać, cały był fioletowy, a spod powiek wyzierały same białka oczu.... Na szczęście była przy tym pielęgniarka, która wezwała lekarkę. Podano mu zastrzyk przeciwdrgawkowy, tlen i odessano go. Po kilku minutach sytuacja się unormowała, podano mu dożylne leki na obniżenie gorączki, które dopiero o 5.30 obniżyły temperaturę do poziomu 38,1 stopni.
Cały następny dzień był podobny.... Bysiek nic nie jadł, dostawał cały czas kroplówki (bo był odwodniony) i ani razu nie dał się podnieść. Dużo spał, a jak nie spał, to kazał sobie bajki czytać. Gorączka cały czas była podwyższona.
Sytuacja diametralnie zmieniła się we czwartek. Bysiek obudził się jakby zdrowy całkowicie był. Kazał sobie zrobić płatki z mlekiem i gotowy do wstawania był, a właściwie to do domu od razu chciał iść .
Najśmieszniejsze było obserwowanie Byśka rano.
O 7.30 przychodziła pielęgniarka do ważenia dzieci, a później lekarz do badania....
Jak go budziłam, to mówił głośno (ale z zamkniętymi oczami): "Tiś pi" (Krzyś śpi), jak próbowałam mu zdjąć spodenki od piżamki, to trzymał je rączkami i darł się na cały głos, że: "Tiś pi!!" Trzeba było walczyć za każdym razem, żeby go na wadze posadzić i żeby go lekarz mógł zbadać....
No tak jakby nie mogli przyjść ok. 10, jak moje dziecię wyspane by było....
Wkleję dwie fotki, ale marnej jakości, bo komórkowcem robione...
Bysiek już zdrowszy zdecydowanie, pokazuje, gdzie "koreczek", czyli wenflon ma założony.
A tutaj Bysiol rozmawia z babcią przez telefon.... "dumu demy" jej powiedział wtedy....
czyli "do domu idziemy" ;)
4 komentarze:
Jak dobrze, że jesteście już w domku... zdrówka życzmy Bysiolkowi.
Pozdrawiamy serdecznie. :)
super, że już po wszystkim. W domu szybciutko uporacie się z końcówka choroby. Pozdrawiam i zdrówka życzę.
Radość z faktu, że "dumu" wróciliście i najgorsze macie za sobą (tfu! tfu! oby nie chiało wrócić!)wyraziłam telefonicznie tegoż dnia właśnie, hi hi, więc dziś powiem tylko, że bardzo spodobało mi się Krzysiowe "Tiś pi", no i że - mimo choroby - cudnie wyszedł na fotkach.:)
A! No i jeszcze rodzinnego zdróóóówka życzę serdecznie. Na dziś, na jutro i na zawsze.;)
Pozdrawiam cieplutko całą Waszą Czwóreczkę, całuję mocno i malutką czcionką dodam, że nieustająco mam nadzieję na te narty w łykend.;)
Ślicznie Wam dziewczyny dziękuję... :)
Martek, na narty jak nic się zapisujemy ;)
Prześlij komentarz